6 luty 2025.
Na sześciu kontynentach byłem już wielokrotnie i odwiedziłem ponad 110 krajów. Została mi tylko Antarktyda, siódmy kontynent, na który dotarłem dopiero pierwszy raz w tym rejsie statkiem Holland America Line. Po wypłynięciu z portu Stanley na Falklandach, po dwóch dniach żeglugi zbliżyliśmy się do tego mroźnego kontynentu.


Wyspa Elephant, pierwsza zaliczana już Antarktydy, wyłoniła się z gęstej mgły przed dziobem naszego statku.

W tej mgle bardzo groźnie wyglądały wysokie skaliste brzegi, o które rozbijały się fale oceaniczne.

Moje pierwsze wrażenie z oglądania Antarktyki, było porównanie jej do dobrze mi znanej Alaski, Spitsbergenu i częściowo Patagonii.
Moje poprzednie arktyczne wyprawy były zwykle jachtami, to znaczy oglądałem w innych warunkach i z innego poziomu, tuż nad powierzchnią wody. Z pokładu statku oglądanie lodowych krain jest trochę inne.

Dobry punkt obserwacyjny był z pokładu dziobowego, skąd można oglądać jednocześnie widoki z dwóch burt. Niestety przy relingu często stało zbyt dużo ludzi.

Dlatego dobry punkt obserwacyjny był też z wyższych pokładów z widokiem na dziób, ponad głowami tych, co stali na pokładzie przy burcie.

Jak płynęliśmy i nie było nic specjalnego do oglądania z dwóch burt jednocześnie, to najlepiej było obserwować z balkonu naszej kabiny z lewej burty. Na ekranie telewizora mieliśmy cały czas widok z dziobu i jak uznaliśmy, że po prawej burcie jest coś interesującego, to wychodziliśmy na pokład.

Można też było siedzieć przy stoliku w ciepłej kafeterii i na przykład podczas śniadanka oglądać growlery za burtą.

Pierwszego dnia na wodach Antarktydy, po rannym oglądaniu zamglonej wyspy słoni (Elephant Island) widoczność trochę się poprawiła i mogliśmy zrobić zdjęcia górek lodowych przy brzegu.

Lodowce na brzegu wyglądały imponująco i trochę przypominały mi te widziane na Alasce.

Później znowu widoczność pogorszyła się i płynęliśmy w gęstej mgle, jedynie chwilami przebijały się widoki lodowej krainy.

Do stałego lądu na kontynencie, jeszcze mieliśmy kawałek drogi. Dopiero następnego dnia rano mieliśmy dopłynąć do Hope Bay na półwyspie antarktycznym.
07 luty 2025

Rano we mgle zaczęły wyłaniać się growlery i małe górki lodowe, które w przebijającym się słońcu wyglądały kolorowo.

Po południu przed dziobem pokazała się olbrzymia góra lodowa. Tej już nie mogłem porównywać do wspomnianych lodowych akwenów, które wcześniej oglądałem. Na Northwest Passage wprawdzie spotkałem góry lodową, ale były one miniaturkami w porównaniu do tej o długości ponad 11 Mil morskich.

W pewnym miejscu widać było prześwit w pęknięciu tej góry, ale to tylko na powierzchi, bo pod wodą pozostaje ponad 90 procent tego zwartego masywu lodowego.

Zbliżając się do stałego lądu na półwyspie Antarktycznym na pływajacych growlerach oglądaliśmy coraz więcej pingwinów, najbardziej widocznych mieszkańców tej lodowej krainy

Hope Bay, czyli Zatoka Nadziei dla nas była nadzieją, że zobaczymy stały ląd kontynentu Antarktydy. Do zatoki jednak nie dało się wpłynąć, bo było za dużo lodu dookoła. Mogliśmy tylko oglądać wszechobecne w tym rejonie pingwiny, które baraszkowały na growlerach.

Żeby nie marznąć na pokładzie, najlepiej było oglądać te widoki z naszego balkonu i od czasu do czasu wchodzić do środka aby się ogrzać.

Mogliśmy podziwiać brzeg pokryty lodowcem i góry lodowe, które od niego się oderwały.

W zatoce tej znajduje się argentyńska stacja badawcza. Na zdjęciu widać ją na wysokiej górze lodowej.

Kapitan naszego statku zaoferował prezent dla naukowców z tej stacji, świeże owoce i inne produkty, których im na pewno brakowało. Stanęliśmy w dryfie na otwartej wodzie wolnej od lodu i czekaliśmy na łódkę, którą mieli przypłynąć ze stacji, żeby odebrać prezent.

Niestety trwało to bardzo długo, bo nawet małym zodiakiem ciężko było im przebić się przez lód.

Na szczęście zdążyli, bo gdyby to trwało dłużej, to nasz statek musiałby odpłynąć, żeby rozkładowo kontynuować nasz rejs. Kapitan powiedział, że w poprzednim rejsie, trzy tygodnie wcześniej, lodu było tutaj znacznie mniej.

Nie przejmowały się, a nawet cieszyły się z tego kolonie pingwinów, które podczas czekania na zodiaka baraszkowały na pływających growlerach.

Po tych atrakcjach przy Hope Bay ruszyliśmy przez wolną o lodu cieśninę Brandsfield Straid, żeby wieczorem dopłynąć do Deception Island, która znajduje się już na Wyspach Szetlandzkich Południowych.

Tylko kilka godzin żeglugi od Hope Bay leżącej na stałym lądzie półwyspu antarktycznego a widoki były całkiem odmienne.

Na Deception Island, są wysokie skały wulkaniczne i olbrzymie ilości pingwinów.

Wyspa ta ma duży i zazwyczaj „bezpieczny” naturalny port, który jest czasami narażony na działanie znajdującego się pod nim aktywnego wulkanu. Ta wyspa jest kalderą aktywnego wulkanu, który poważnie uszkodził lokalne stacje naukowe w latach 1967 i 1969. Niestety nasz statek jest za duży, albo ten port za mały i tylko obejrzeliśmy wąskie wejście to zatoki. Następnie popłynęliśmy na południe, znowu do półwyspu antarktycznego, gdzie zamierzaliśmy odwiedzić Charlotte Bay.

Niestety Charlolotte Bay minęliśmy w gęstej mgle i śnieżycy. Potem trochę się wypogodziło i załoga odśnieżyła pokład na dziobie, skąd jest dobry punkt widokowy.

Podczas wieczornego pisania postu na Face Book za oknem naszego balkonu przesunęła się wyjątkowo ciekawie wyglądajaca góra lodowa. W samej koszulce wybiegłem, żeby zrobić tak unikalne zdjęcie, które jest tu bez edycji koloru.
08 luty 2025

Antarktyda broniła się i pokazywała gościom, co to znaczy siódmy kontynent. Pogoda zmieniała się bardzo szybko, nawet w ciągu kilku godzin. Mieliśmy w planie odwiedzenie kilku ciekawych miejsc. Niestety do południa była gęsta mgła, potem zaczął padać śnieg i było zimno, poniżej zera. Wszystkie nasze zimowe ubrania były w użyciu. Tak niedawno, rozpoczynając ten rejs w upalnym Buenos Aires, te grube ciuchy bardzo nam zawadzały, ale w Antarktyce wszystko się przydało.

Na pokładzie panował ożywiony ruch pasażerów. Wszyscy szukali i porównywali miejsca, z których lepiej można oglądać niepowtarzalne widoki gór lodowych. Zastanawiam się, czy Titanic spotkał taką, czy większą górę. Tak czy inaczej robiła wrażenie taka masa lodu przed dziobem naszego statku.

Nasz statek wpływał do kolejnych zatok, zwalniał i obracał się, żeby pasażerowie mogli oglądać widoki z każdej strony.

Żeby nie czekać na obrócenie się statku, można było spacerować dookoła po promenadzie i oglądać fascynujące widoki.

Bywało też tak, że siedząc w restauracji konsumowaliśmy elegancko podaną kolację i w pewnym momencie za oknami pojawiły się wyjątkowo ciekawe widoki. Wtedy przerywałem konsumpcję i wybiegałem na pokład, żeby zrobić zdjęcie.

Tak było z tą skalistą górą, która wyłoniła się ze mgły tuż przy burcie naszego statku.

Kelnerzy i kucharze z restauracji, mając chwile przerwy w pracy, również wybiegali na pokład, żeby popatrzeć na te widoki i zrobić sobie zdjęcia na tle lodowców i majestatycznych gór kontynentu antarktycznego.

Zbliżyliśmy się do Cuverville Island leżącej przy stałym lądzie Antarktydy. Okazało się, że jest tam wielki ruch statków, jak na te wody antarktyczne. Jeden mały statek pasażerski stał w zatoce i musieliśmy trochę poczekać, żeby sobie wzajemnie nie przeszkadzać.

Obok przepływał statek Norwegian Star, na którym kiedyś już pływaliśmy. Braliśmy go pod uwagę, jak wybieraliśmy ten antarktyczny rejs, ale on pływał tylko w krótsze rejsy, jedynie po wschodniej stronie Ameryki Południowej.

Często oglądaliśmy widoki spacerując po promenadzie statkowej, szczególnie jak była mżawka, albo padał deszcz, bo nie kapało wtedy na głowę.

Pingwiny czasami ścigały się z naszym statkiem.

Ten mały statek pasażerski stał w zatoce i musieliśmy trochę poczekać, żeby sobie wzajemnie nie przeszkadzać.

Trójmasztowy żaglowiec rejowy był dopełnieniem zgrupowania statków w tym rejonie.

Majestatyczne widoki Antarktyki przed naszym dziobem, stały się już naszą codziennością przez te kilka dni w Antarktyce.

Takie widoki na długo pozostaną w mojej pamięci.

Jutro ostatni nasz dzień oglądania pingwinów i widoków Antarktydy.
09 luty 2025

Całą noc staliśmy w dryfie na środku cieśniny Gerlache Strait. Rano znowu była gęsta mgła i padał śnieg. Mając minimalną widoczności przepłynęliśmy widokowy Neumayer Chanel. Niestety widoków tych prawie nie widzieliśmy, ale ośnieżone szczyty i lodowce przebijały się przez mgłę, która dodawała grozy antarktycznej scenerii.

Po wyjściu z tego kanału podpłynęliśmy do antarktycznej stacji Port Lockroy.

Zbliżając się do tej stacji już z daleka było czuć zapach pongwinów. Może nie tak bardzo tych sympatycznych zwierzątek, ale ich odchodów. Można współczuć mieszkańcom tej stacji, ale na pewno oni przyzwyczaili się już do tych zapachów.

Kapitan zarządził wcześniej odśnieżenie dziobowego pokładu i sam wyszedł w krótkiej koszulce zrobić zdjęcia stacji oraz wzajemne fotografie, Ja kapitana a kapitan pasażerów.

W stacji tej jest najbardziej wysunięty na południe czynny urząd pocztowy na świecie. Korespondencji nie wysłaliśmy, bo nie schodziliśmy na ląd, ale na tym zdjęciu widać jak by tłum pasażerów ze statku maszerował do tego urzędu pocztowego.

Kapitan poprosił przez radio, żeby ktoś ze stacji wyszedł i zrobił zdjęcie naszego dużego statku, którego dziób zbliżył się bardzo blisko, bo tylko na odległość kilkadziesiąt metrów do skał.

Zapach pingwinów czuć było dużo wcześniej niż można było ich zobaczyć.

Niezliczone ilości pingwinów widać w wielu miejscach. Są to najliczniejsi mieszkańcy tego kontynentu.

Czasami ocieraliśmy się o growlery. Na powierzchni wody wyglądają one malutkie i niegroźnie, ale pod powierzchnią kryje się prawie dziesięć razy więcej lodu. Kolor wody pokazuje, to co tam się kryje.

Nie udało mi się zrobić zdjęcia prawdziwego wieloryba, ale za to growler przybrał kształt tego największego żyjacego na świecie ssaka.

Growlery różnej wielkości często oglądałem podczas rejsów moją „Varsovią” po Alasce. Te tutaj raczej można klasyfikować jako małe górki lodowe.

Następnie dotarliśmy do Lemaire Chanel.

Była to najbardziej wysunięta na południe pozycja naszego rejsu. 65° 7′ S, 64° 0′ W. Od tego miejsca zmieniliśmy kurs na północ.

Ostatnie miejsce, które odwiedziliśmy na Antarktydzie była Palmer Station. Jest to amerykańska stacja badawcza, która zatrudnia około 40 pracowników.

W porównaniu z innymi stacjami wcześniej widzianymi przez nas, ta naprawdę imponuje swoją wielkością zabudowy, szczególnie na tle majestatycznych lodowców.

Stację obejrzeliśmy tylko z daleka i w tym miejscu pożegnaliśmy Antarktydę.

W zależności od oświetlenia lodowce zmieniają swoje kolory, co dodaje uroku tej nie codziennej naturze.

Ostatnie góry lodowe i pożegnanie Antarktyki.

Przebytą trasę sledziłem na moim laptopie na stronie www.marinetraffic.com. Muszę przyznać, że w tym rejsie miałem cały czas dostęp do Internetu, który działał prawie jak w domu. Mogłem bez problemów wysyłać maile, zdjęcia i nawet oglądać filmy na Face Book i YouTube. Troche to kosztowało, ale warto było na tym ponad trzytygodniowym rejsie.

Każdy z pasażerów na statku, po zakończeniu antarktycznego odcinka rejsu dostał certyfikat potwierdzający podróż na siódmy kontynent.
Nasz statek obrał kurs na Cape Horn, przez burzliwe wody Drake Passage. Szeroka na ponad 1000 Mm cieśnina ta uważana jest za najbardziej burzliwą na świecie.

Zobacz też inne wpisy z tej podróży do Ameryki Południowej: