Z Vancouver do Polski, Polacy najczęściej latają tam i z powrotem, klasyczną trasą, czyli na wschód nad Arktyką kanadyjską i Grenlandią, bo taka trasa jest najbliższa, ale nie zawsze najtańsza.Ja dla odmiany poleciałem z Vancouver na zachód, przez Chiny, dalej nad Syberią i po przeleceniu ponad 20 tysięcy kilometrów, znalazłem się w Warszawie. Następnie powrót do Vancouver klasyczną trasą na zachód.
Jest to już kolejna moja podróż dookoła świata, więcej czytaj na mojej stronie internetowej: https://jerzykusmider.com/1993/11/01/podroze-dookola-swiata/. Jak ktoś lubi podróżować to polecam taką podróż, ponad 31 tysiące kilometrów. Licząc najkrótszą trasą w powietrzu, ale faktycznie znacznie więcej ze względów nawigacyjnych i korytarzy lotniczych. Praktycznie nie jest możliwe okrążyć świat na jednym bilecie jednej linii lotniczej, ale jak się odpowiednio wyszuka i dopasuje różne warianty to dzięki konkurencyjności chińskich linii lotniczych można przylecieć świat nawet taniej, niż klasyczną trasą tam i z powrotem do Polski. Dodam, że Chińskie linie lotnicze w wielu aspektach przewyższają standardy amerykańskich i innych tzw. zachodnich linii. Chińczycy w klasie ekonomicznej, rozpieszczają wyżywieniem. Obfite posiłki nie mieszczą się na typowych tackach i stewardessy dodają następne przystawki. Nawet podczas dwugodzinnego lotu z Xiamen do Pekinu dostałem pełne gorące danie, co jest niespotykane w amerykańskich liniach na lotach nawet wielogodzinnych. Inne linie np. Islandzkie na trasie przez Atlantyk nic nie dają do jedzenia, jedynie można kupić na pokładzie bardzo skromne danie.
Następnym razem jak będę lecieć do Polski to też będę szukać jakiegoś połączenia przez Azję, bo lubię podróżować i odwiedzać różne miejsca. Długie loty są trochę uciążliwe, ale jak ktoś to lubi to daje pewną satysfakcję w postaci odwiedzanych miejsc w których można zatrzymywać się. Podróż w kierunku zachodnim, z punktu widzenia aklimatyzacji do zmiany czasu zwykle jest lepsza, niż w odwrotnym kierunku. Naturalnie dzień wydłuża się, czyli łatwiej jest kłaść się spać później niż wstawać wcześniej.
Dawno nie odwiedzałem Azji, to znaczy aż całe 4 miesiące. Ostatnio byłem na kapitalistycznym Tajwanie a teraz dla porównania odwiedziłem komunistyczne Chiny Ludowe.Dwanaście godzin lotu z Vancouver samolotem Xiamen Airlines był bardzo przyjemny. Załoga pokładowa rozpieszczała pasażerów, szczególnie dobrym i obfitym jedzeniem.
Na lotnisku w Xiamen, tak jak przystało na kraj „klasy robotniczej” przywitała mnie „przodownica pracy socjalistycznej”, ubrana w czerwoną szarfę. Pamiętam takie widoki z moich podróży po byłym ZSRR.
W Xiamen byłem krótko, tylko kilka godzin, ale zdążyłem zrobić taksówką mały objazd po mieście.Miasto to jest ciekawie położone na wyspie, są ładne bulwary nadmorskie, plaże i mariny oraz nowoczesna architektura. Ogólnie mówiąc miasto jest bardzo zadbane i nie widać brudu jakiego spodziewałem się zobaczyć w tym kraju.
Było wcześnie rano i oświetlenie nie było zbyt dobre do fotografowania, ale zrobiłem kilka fotografii na pamiątkę odwiedzenia tego miasta.
W centrum miasta widać wieżowce zaprojektowane w ciekawym stylu.
W tym czasie ulice były dość puste, ale szybko zapełniały się samochodami, rowerami i różnego typu mopedami.
Niektóre konstrukcje wyglądają bardzo imponująco.
Tradycyjna architektura chińska wkomponowana jest w nowszą zabudowę miasta.
Po dwóch godzinach lotu wylądowałem w Pekinie, stolicy tego ogromnego państwa.Chciałem „ukulturalnić się”, ale niestety trochę spóźniłem się na chińską „Rewolucję Kulturalną” wielkiego wodza Mao Zedonga, który cały czas z góry spogląda na tłumy zwiedzających.
Z drugiej strony placu Tian’anmen znajduje się mauzoleum Mao Zedonga. To tutaj stosunkowo niedawno lała się krew demonstrantów. Obecnie, przynajmniej oficjalnie nikt nie chce pamiętać o tym, co się działo na tym placu. Nikt też nie wymachuje już czerwonymi książeczkami słynnego Mao.
Wielki wódz patrzy z góry na to wszystko i pozuje do fotografii z zagranicznymi turystami. Natomiast jego rodacy, szczególnie z małych wiosek, gdzie nigdy nie widzieli białego człowieka przywożeni są na oglądanie stolicy i mają okazję pozować do fotografii z niezwykłymi dla nich „stworzeniami”.
Ja też byłem obiektem ich zainteresowania, prosili o fotografię ze mną a ja nie odmawiałem.
„Władza Ludowa” ma również swój efektowny budynek przy tym sławnym placu.
Lokalna policja, bardzo liczna w tym rejonie miała całkiem odmienne nastawienie do fotografii. Wystarczyło tylko skierować aparat w ich stronę i od razu dawali znak żeby ich nie fotografować. Trudno powiedzieć, czy bardziej chodziło o ich samych, czy o ich sprzęt w postaci przezroczystych tarcz ochronny, dużych butli z gazem łzawiącym, pałek i innych sprzętów.
Na tym samym placu, jedni mundurowi wystawiają się do fotografii a inni zasłaniają się od kamery. Ciężko za nimi traffic.
Indianie kanadyjscy, chyba mieli coś wspólnego ze starożytnymi Chińczykami, bo taka rzeźba bardzo przypomina totemy, często oglądane w Kanadzie.
W pałacu cesarskim można było wszystko fotografować, ale wielkie tłumy zwiedzających powodowały, że ciężko było ustawić się do dobrego ujęcia.
Patrząc na wyraz „twarzy” tego lwa, można domyśleć się, że nie pasują mu takie tłumy turystów w jego królestwie.
Coś lub ktoś podgryza mnie….?
W Temple of Haven, było mniej ludzi i można było zwiedzać bez tłoku.
Ze szczytu góry w parku jest najładniejszy widok na Pałac Cesarski, (Forbidden City)
Pekin jest olbrzymim miastem, gdzie żyje ponad 22 miliony mieszkańców. Tradycyjny styl architektoniczny wypierany jest przez nowoczesną zabudowę. Wszystko budowane jest z wielkim rozmachem, co widać na szerokich, ale jednocześnie zatłoczonych ulicach.
Tradycyjne rowery i mopedy są bardzo popularne w mieście i w wielu miejscach mają swoje wyznaczone drogi.
Pekin był miastem letniej olimpiady w roku 2008. Stadion olimpijski wybudowany został w bardzo ciekawym stylu architektonicznym.
Niestety przejrzystość powietrza pozostawia dużo do życzenia. Miasto położone jest z dala od oceanu i brakuje wiatrów do rozwiania tego smogu.
Brak wielkiej wody mieszkańcy tej metropolii zastępują jeziorkiem Kunming, gdzie kwitnie rekreacja wodniaków.
Można tam pływać małymi stateczkami lub łódeczkami, które wykończone są w tradycyjnym Chińskim stylu.
Będąc w Pekinie trudno jest pominąć wycieczkę do sławnego Muru Chińskiego, który niewątpliwie jest najbardziej fascynującą atrakcją turystyczną Chin.
Mur Chiński ma kilka tysięcy kilometrów długości. W wielu miejscach nie wytrzymał czasu i rozpada się, ale w innych miejscach jest dobrze zachowany albo odrestaurowany. Jeden z lepiej zachowanych odcinków znajduje się w Badaling, około 80 km od metropolii pekińskiej i tam pojechałem z wycieczką.
Kolejka linowa ułatwia dostanie się do muru biegnącego po szczytach gór. Atrakcją jest przynajmniej krótki spacer, albo dokładniej mówiąc wspinanie się, bo w niektórych miejscach grzbiet muru, jest tak stromy, że trzeba wciągać się po poręczach.
W wielu miejscach nie ma schodów, tylko jest tzw. równia pochyła z której łatwo jest ześlizgnąć się, szczególnie jak jest mokro.
Ja trafiłem na dobra pogodę, ale też czasami moje nogi ześlizgiwały się i poręcze były bardzo przydatne. W dawnych czasach poręczy nie było a żołnierze strzegący mieli dobrą gimnastykę.
Dla odmiany, współczesne turystki biegają po murze w buciczkach na szpileczkach, ale tylko na bardziej płaskich odcinkach.
Kolejka linowa ułatwia dostanie się do muru ale dalej trzeba chodzić w tłoku turystów, przynajmniej w pobliżu górnej stacji.
Wystarczy kawałek odejść od stacji kolejki linowej i tam bez przepychania się w tłoku można odpocząć i podziwiać wspaniałe widoki.
Na samej górze, ponad 800 metrów nad poziomem morza, można triumfować zdobycie szczytu.
Tak jak w innych miejscach turystycznych wypada fotografować się z tubylcami przyjeżdżającymi z prowincji, którzy proszą o takie zdjęcia z białymi twarzami, nie oglądanymi przez nich w ich rodzinnych wioskach.
Ja osobiści, jak przystało na inżyniera budownictwa lądowego, patrzałem na ten mur również pod katem technicznym i zastanawiałem się jak w dawnych czasach był on budowany.
W niektórych miejscach jest przerwa w ciągłości muru, bo naturalna skała jest lepszym zabezpieczeniem przed wrogiem.
Przewodnik mówiąc o budowie tego muru wspominał, że wielu robotników traciło życie podczas tej olbrzymiej inwestycji budowlanej i ich ciała stawały się częścią muru.
Chodząc po grzbiecie tego muru ma się wrażenie, że depcze się po cmentarzu. Nikt się tym nie przejmował kiedyś, bo ludzi tam nigdy nie brakowało a teraz też nikt nie przejmuje się tym i mało o tym się mówi, bo business turystyczny kręci się, co widać po tych tłumach zwiedzających. Nie jest to nic nowego, bo inne wielkie światowe budowle też pochłaniały tysiące istnień ludzkich. Dla porównania można tylko wspomnieć o piramidach egipskich, kanałach: sueskim i panamskim itd.
Podczas całodziennej wycieczki do Muru Chińskiego, po drodze oglądaliśmy inne atrakcje turystyczne jak np. „Ming Tomps”.
Znajdują się tam najlepiej zachowane grobowce władców tych ziem którzy panowali ponad 500 lat temu.
Podobnie jak Mur Chiński, miejsce to znajduje się na światowej liście zabytków kultury UNESCO.
W Chinach byłem tylko 4 dni, to jest trochę mało żeby lepiej poznać ten olbrzymi i bardzo ciekawy kraj. Jestem bardzo zadowolony z decyzji takiej podróży. Obecnie, mając wielokrotną wizę wjazdową do Chin będę mógł częściej odwiedzać ten kraj.
Następny odcinek mojej podroży dookoła świata to przelot nad Azją do Europy. Ten odcinek dotychczas przeleciałem trzy raz w życiu. Zaliczenie tego odcinka dopełnia wokółziemską podróż, bo wszystkie inne odcinki wzdłuż i wszerz przemierzałem już wielokrotnie.Przelot po ortodromie, czyli najbliższą drogą po kole wielkim prowadził przez środek Rosji nad, którą 40 lat temu wielokrotnie latałem. Tym razem Rosjanie pokierowali samolot KLM, którym leciałem, daleko na północ nad Syberią, znacznie dalej niż wymagały to względy nawigacyjne. Patrząc przez okienko samolotu i porównując pozycję GPS myślałem o naszych rodakach, którzy przez dziesiątki lat byli zsyłani tu do niewolniczej pracy, tracili zdrowie i życie na tej nieludzkiej ziemi. Przykre wrażenie, ale wracając do współczesności pomyślałem o szalonym postępie techniki w ostatnich latach. Porównanie zagęszczenie tras lotniczych w Europie i nad bezkresną Syberią było moją kolejną refleksją.
W Europie moim pierwszym odwiedzonym portem lotniczym był Amsterdam, gdzie miałem kilkugodzinny postój, ale nie pojechałem do miasta, bo wielokrotnie byłem tu. Wolałem posiedzieć przy komputerze gdzie po chińskich ograniczeniach netowych mogłem wreszcie zajrzeć na Face Book i inne strony tam nie dostępne.
Najdłuższy postój w tej wokółziemskiej podróży zaplanowałem w Polsce, gównie w Warszawie, gdzie akurat zbliżały się Święta Wielkanocne.Podzieliłem się świątecznym jajeczkiem z moją mamą, która niedawno ukończyła 92 lata swojego życia.
Przy wielkanocnym stole moja mama miała dwóch synów obok siebie, tak jak za dawnych lat. Pierwszy raz od mojego wyjazdu na emigrację ponad 40 lat temu, Święta Wielkanocne spędziłem w Polsce wraz z rodziną.
Zwykle podczas moich pobytów w Polsce więcej jeździłem po kraju. Tym razem większość czasu spędziłem z moją mamą i tylko na dwa dni pojechałem do Bydgoszczy.W klubie Lotto-Bydgostia odbyło się zebranie na którym miałem okazje ponownie spotkać całą załogę jachtu „Solanus”, który odwiedził Vancouver w roku 2010 płynąc Morskim Szlakiem Polonii. Byłem wtedy koordynatorem ich powitania i pobytu w naszym mieście. Była też obecna Grupa Onko-Sailing, która działa przy tym klubie. Pięć osób z tej grupy odwiedziło Vancouver w ubiegłym roku i również organizowałem ich pobyt.
Podczas tego zebrania odbyła się projekcja filmu o rejsie Onko-Sailng z Vancouver do Fiordu Princess Louisa, który odbył się na czterech polonijnych jachtach.Po zebraniu w klubie ppłk Wojciech Przesławski zaprosił kilka osób do Mesy Oficerskiej. Jest to jedyna w Polsce mesa, w stylu klubu towarzyskiego, skupiająca oficerów Wojska Polskiego. Znajduje się ona w zabytkowym budynku gdzie można oglądać bardzo dużo pamiątek różnych formacji WP, które zostały przekazane przez oficerów członków mesy i inne osoby.
Gospodarz mesy (w środku) tak jak kustosz muzeum oprowadził nas po całym budynku i bardzo ciekawie opowiadał o działalności i eksponatach zebranych w tym miejscu. Ppłk Wojtek Przesławski z którym żeglowałem po Wyspach Azorskich jachtem „Solanus”, stojąc obok mnie też słuchał z zainteresowaniem.
Pamiątek wojskowych i różnego typu eksponatów jest tam bardzo dużo.
Mnie osobiście i Grupę Onko-Sailing najbardziej interesowały eksponaty w saloniku Marynarki Wojennej
Na zakończenie Komandor sekcji żeglarskiej Klubu Lotto-Bydgostia uderzył w dzwon wiszący w barze, co zwyczajowo oznacza że stawia drink wszystkim obecnym, ale okazało się, że towarzystwo jest w większości bezalkoholowe.
Wszyscy odwiedzający tą bardzo ciekawą i efektowną mesę otrzymali na pamiątkę albumy ze zdjęciami pokazującymi przebudowę tego zabytkowego pałacyku, w którym znajduje się mesa.
Kontynuując moją podróż dookoła świata wróciłem do Vancouver, cały czas lecąc na zachód. Tym razem klasyczną trasą powrotów z Polski, jedynie z tą różnicą, że miałem dwie przesiadki. Bilet w jedną stronę kupiłem z punktów Air Canada i jedynie taka trasa była możliwa.
Podczas tej podróży przeleciałem ponad 31 tysięcy kilometrów. Po drodze miałem różne warunki pogodowe. Temperatury od -3C do 26C, śnieg słońce i ulewne deszcze. To są uroki takich podróży. Szczególnie w okresie wczesnej wiosny.
Tekst i zdjęcia Jerzy Kuśmider
Vancouver, Canada
Bardzo interesujaca podroz. I znowu spotkanie z ONKO Sailing Pozdrowienia serdeczne dla Was.
Ryszard S.
PolubieniePolubienie
Bardo ciekawe opracowanie całej podróży. Zdjęcie z Mamą bezcenne.,
PolubieniePolubienie
jestes swietny Jurku. Zawsze z przyjemnoscia ogladam zdjecia i czytam Twoje komentarze. Dziele sie z Rodzinka i przyjaciolmi. Super – gratuluje
PolubieniePolubienie
Nigdy nie mialem okazji odwiedzic mur chinski, w skapych informacjach wyczytalem ze wejscia na mur sa z przeciwnej strony panstwa srodka.Czy jest gdzies informacja na ten temat?
PolubieniePolubienie