Na ten rejs popłynąłem, między innymi po to, żeby porównać wybrzeże i fiordy norweskie z podobnym rejonem kanadyjskiego wybrzeża nad Pacyfikiem, gdzie mieszkam i żegluję moim jachtem. Wybrzeże Brytyjskiej Kolumbii i południowo wschodniej Alaski jest bardzo podobne do tego, co widziałem w Norwegii poniżej kręgu polarnego. Dużo podróżowałem po świecie, ale tak się składało, że dotychczas omijałem Norwegię, ten ciekawy kraj wikingów.
Wreszcie miałem okazję zobaczyć Norwegię, jako 96 kraj dotychczas przeze mnie odwiedzony.
Dwunastodniowy rejs statkiem pasażerskim „Norwegian Jade” z Southampton w Wielkiej Brytanii do północnego przylądka kontynentu europejskiego, North Cape (Nordkapp). Był to rejs rodziny wraz z moją żoną Elżbietą i synem Markiem.
HAUGESUND
Pierwszy port w Norwegii, który odwiedziliśmy w tym rejsie to małe miasteczko Haugesund.
Sympatyczny porcik odwiedzany jest przez różne jachty, niektóre z nich są bardzo klasyczne i ładnie zadbane.
Miasteczko ma niską zabudową w charakterystycznym norweskim stylu. Najbardziej okazała i najwyższa budowla to katedra, która góruje nad miastem.
Atrakcją turystyczną jest pomnik Marlin Monroe, która kokietuje żeglarzy cumujących swoje jachty tuż obok niej. Jest przesąd, że jak potrzyma się ją za pierś, to na pewno wróci się w to miejsce.
Ja dużo podróżuję i zwykle wolę odwiedzać nowe miejsca. Dlatego zamiast piersi potrzymałem ją za nogę w nadziei, że ogrzeję się w ten chłodny i deszczowy dzień. Niestety skamieniała kokietka okazała się zimna.
BERGEN
Następny port Bergen jest wyjątkowo ciekawie położony. Miasto jest duże i wybudowane w pięknym stylu.
Najładniejszy widok jest z góry, na którą można wjechać kolejką, podobną do takiej, jaka jest w Zakopanem na Gubałówkę. Była okazja do rodzinnego zdjęcia, moja żona Ela, syn Marek i ja.
Jest tam drogowskaz z podanymi odległościami do różnych miast i charakterystycznych punktów arktycznych.
Nasz statek, oglądany z tej góry prezentował się całkiem dobrze.
Stara część miasta zachowana jest w oryginalnym stylu. Zabytkowe domy sprzed trzystu lat są bardzo dobrze zachowane i zaadoptowane, jako atrakcje turystyczne.
Norwegia to kraj wikingów, którzy kojarzą się z charakterystycznym rogiem. Jak mowa o rogach to w Bergen coś mi „wyrosło” na głowie…
KRĄG ARKTYCZNY
21 czerwca to pierwszy dzień lata i najdłuższy dzień w roku, ale w miejscu, gdzie w tym dniu znalazłem się, jest jeszcze coś innego szczególnego, bo słońce prze całą dobę w ogóle nie zachodzi.
Statek, na którym płynęliśmy przekroczył w tym dniu krąg arktyczny. Nie zabrakło z tej okazji odpowiedniej ceremonii, czyli chrztu arktycznego. Na równiku na podobne okazje zwykle przybywa na pokład król mórz i oceanów Neptun wraz ze swoją świtą. Dla odmiany na Morzu Norweskim przybył na pokład lokalny Wiking.
Neofitów, pierwszy raz wpływających na wody arktyczne chrzcił lodowatą wodą, oczywiście z lodem jak przystało na te zimne wody. Arktyka nie jest dla mnie nowością, bo krąg polarny przekraczałem już zarówno na Pacyfiku jak i na Atlantyku w rejsie przez Northwest Passage.
Dlatego taki chrzest mnie już nie dotyczył, ale mój syn Marek musiał poznać uroki Arktyki i jego wysokość wiking nie żałował mu lodowatej wody.
Po wpłynięciu na wody arktyczne nasz statek obrał kurs do lodowca Svartisen. Dla większości pasażerów na statku oglądanie tego lodowca było wielką atrakcją. Ja uśmiechałem się, bo porównywałem go do lodowców Alaski albo Patagonii, które oglądałem z pokładu jachtów.
Ten lodowiec był bardzo malutki i nawet nie dochodził do poziomu morza. Dookoła była zielona roślinność, co świadczyło, że już bardzo dawno odsunął się od morza.
LEKNES, Wyspy Lofoty
Po krótkiej nocnej żegludze, ale bez zachodu słońca, zakotwiczyliśmy w porcie Leknes na wyspach Lofotach.
Żegluga w Norwegii bardzo przypomina moje lokalne kanadyjskie wody nad Pacyfikiem. Jedyna różnica to mniej wysokich drzew, szczególnie tutaj za kręgiem arktycznym.
Zamiast drzew więcej widać kolorowych mchów i trawy.
Dużo zieleni i pasące się owce uzupełniają ten krajobraz.
Są też piaszczyste plaże, ale temperatura wody nie zachęcała do kąpieli, pomimo, że tego dnia pokazało się słońce tak bardzo oczekiwane po poprzednich deszczowych dniach.
TROMSO
Przepłynąłem jachtem Northwest Passage i nie widziałem z bliska niedźwiedzia polarnego.
Trzeba było przypłynąć do Tromso, gdzie miałem okazje nawet „pogłaskać” takiego niedźwiadka.
Odwiedziłem też domek arktycznego trapera. Wprawdzie tylko w muzeum, ale on, jego domostwo i sprzęt wyglądał jak w naturze.
Muzeum to jest bardzo ciekawe, bo pokazuje życie w Arktyce, polowania na foki, podbój Arktyki itp.
Oczywiście nad wszystkim czuwał Roald Amundsen, który „witał” wszystkich przed muzeum, ale nie osobiście tylko z pomnika. Taki sam pomnik oglądałem w Nome na Alasce, gdzie zaczynałem rejs jachtem „Lady Dana 44” przez Northwest Passage w roku 2014 a Amundsen tam kończył swoją historyczną wyprawę, ponad 100 lat wcześniej w roku 1906. W muzeum można oglądać ciekawą ekspozycje i film archiwalny z wyprawy Amundsena, który pierwszy przepłynął NWP.
Tromso jest stolicą Arktyki norweskiej.
Niestety pogoda nie dopisała.
Przez kilka godzin naszego pobytu padał deszcz i trudno było zwiedzać miasto i zrobić ciekawsze zdjęcia.
Przez niskie chmury prześwitywał śnieg leżący na okolicznych górach, ale…
na skoczniach narciarskich było zielono. Podobno dwa tygodnie temu padał tutaj śnieg.
HONNINGVAG – NORTH CAPE
North Cape (Nordkapp) to już mój czwarty przylądek, końca kontynentów, leżących najbliżej biegunów. Jachtami opłynąłem dwa końce Ameryk, południowej i północnej. W Afryce byłem od strony lądu na Przylądku Dobrej Nadziei a teraz przyszedł czas na północny koniec kontynentu europejskiego. Statek NCL, którym zwiedzam Norwegie zakotwiczył w małym porciku Honningsvag, skąd autobusem pojechałem na ten przylądek.
Godzina jazdy krętą drogą i podziwianie surowej arktycznej górskiej przyrody było bardzo interesujące. Niestety padał deszcz i trudno było fotografować.
Na samym przylądku, czekały na mnie lepsze wrażenia. Wiał bardzo silny sztormowy wiatr, tak, że z trudem można było utrzymać się na nogach.
Mniej uważni turyści przewracali się, inni nawzajem trzymali się, żeby wiatr ich nie przewrócił. Jednemu turyście poleciały w powietrze okulary a mnie na szczęście, tylko czapka, która poszybowała gdzieś bardzo wysoko. Kobiety bez czapek mogły mierzyć swoje długie włosy, które wiatr układał im w poziomie.
Pozowałem do zdjęcia przy pomniku-globusie i musiałem odpowiednio zapierać się nogami, żeby nie pofrunąć za moją czapką.
Na poziomie morza wiał wiatr 50 węzłów a na wysokiej skale na płaskiej platformie, kilka setek metrów powyżej wiało odpowiednio więcej. Po tych wrażeniach przyjemnie było wygrzać się w budynku, w którym znajdują się restauracje, centrum turystyczne, kino i interesujące muzeum.
W muzeum tym jest ciekawa ekspozycja pokazująca historię konwojów, wożących sprzęt wojenny głównie z Ameryki do Murmańska w Rosji. Nie zabrakło tam informacji o Polskich okrętach i statkach, które tam walczyły. Wielu polskich marynarzy straciło tam życie.
Po powrocie do, jak by się wydawało cichego i osłoniętego porciku, gdzie kotwiczył nasz statek czekała na mnie kolejna atrakcja, sztormowy wiatr dogonił mnie i spienione fale królowały w baseniku portowym, skąd szalupy statkowe zabierały pasażerów na statek.
Było, na co popatrzeć, jak załoga sprawnie transportowała wszystkich z powrotem na statek. Po podniesieniu kotwicy statek ruszył w drogę powrotna na południe, mijając znowu, tym razem lewą burtą North Cape.
Z pokładu statku przylądek wyglądał zupełnie inaczej niż kilka godzin wcześniej, kiedy tam byłem na górze. Wiatr trochę osłabł, ale na monitorze statkowym cały czas była pokazana prędkość wiatru ponad 30 węzłów.
ALESUND
Po pięciu dniach wreszcie zaszło słońce, bo płynąc na południe przekroczyliśmy krąg arktyczny.
Mały uroczy norweski porcik Alesund przywitał nas słoneczna pogodą, ale upalnie nie było.
Na początek poszliśmy na krótki spacer po zabytkowej starej części miasta. W roku 1904 był tutaj wielki pożar, który zniszczył całe miasto i wszystkie obecnie oglądane domy w starej części miasta były wybudowane w ciągu kilku lat po tym pożarze i dlatego są w jednym stylu architektonicznym.
Potem pojechaliśmy stylową kolejką na wycieczkę po mieście i okolicy.
Najciekawszy widok na miasto i porcik jest z góry wysokiej na 140 metrów.
Na którą można wejść stromą i krętą dróżką spacerową albo wjechać samochodem.
Z zainteresowaniem obserwowałem jak kolejka z dwoma wagonikami manewrowała na wąskiej krętej drodze.
Panorama i widok na kanał portowy wygląda bardzo imponująco.
W Porciku widać było sporo jachtów, niektóre z nich o ożeglowaniu gaflowym w klasycznym stylu.
Albo rekonstrukcje łodzi wikingów czekające na turystów chcących poznać jak w dawnych czasach pływali żeglarze na dalekiej północy.
Żadnego polskiego jachtu nie spotkałem, Jeżeli były to prawdopodobnie cumowały w marinie trochę oddalonej od miasta, bo w okolicy widać było bardzo dużo zatoczek, gdzie położone są ładne mariny.
Płynąc na południe z dnia na dzień robiło się cieplej i częściej pokazywało się słońce.
STAVANGER
Stavanger był już naszym ostatni portem w tym norweskim rejsie jest bardzo ładnie położony na kilku wyspach połączonych mostami i podwodnymi tunelami drogowymi. Marina jest obok deptaku turystycznego z licznymi restauracyjkami i kafejkami.
Przyjemnie posiedzieć w ogródku kafejki przy bulwarze portowym.
Nasz statek wpływając i wypływając z portu niemal ocierał się o wysokie dziewięciopiętrowe budynki na brzegu, których dachy można było oglądać z górnego pokładu.
Statek zacumował w samym centrum miasta, tuż obok zabytkowych domków.
Stare domki na tle statku wyglądały jak miniaturki.
Dwa kominy jeden obok drugiego. Porównanie współczesności do historii.
Flaga norweska dobrze pasuje kolorami do kwiatków przy starych domkach.
Czułem się jakby zegar historii cofnął się o dużo lat.
Miasto Stavanger jest bardzo interesujące, ale okolice też są ciekawe. W głąb lądu wcina się kilka fiordów. Do jednego z nich Lysefiord popłynęliśmy na wycieczkę katamaranem turystycznym.
Po drodze oglądaliśmy na brzegach liczne domki letniskowe z pomostami i dodatkowymi domkami dla łódek
Pionowe wysokie skały w fiordzie, podobne są do tych, które często oglądam z pokładu mojego jachtu w rejonie Vancouver.
Wodospad spływający do fiordu, bardzo podobny do tych, co często oglądam w Pincess Louisa, 90 Mm od Vancouver.
Katamaran, na którym płynęliśmy wpływał pomiędzy pionowe wysokie skały.
Podpływał też do brzegu gdzie pasły się kozy, które bardzo były zadowolone z jedzenia, które rzucali im turyści.
Jedną z największych atrakcji w tym fiordzie jest płaska naturalna platforma skalna Preikestolen położona na wysokiej stromej górze, skąd jest piękny widok na fiord i okolice. Wspinanie się na ta gorę zajęłoby cały dzień. Z braku czasu oglądaliśmy tylko od dołu z poziomu wody.
Z wysokiej skały odważni turyści wystawiają nogi nad przepaścią.
Stavanger jest głównym miastem obsługi licznych platform do wydobywania ropy z dna Morze Północnego.
Podsumowując cały rejs i wszystkie miejsca odwiedzone w Norwegii musze przyznać, że popłynąłem między innymi po to, żeby porównać wybrzeże i fiordy norweskie z podobnym rejonem kanadyjskiego wybrzeża nad Pacyfikiem, gdzie mieszkam i żegluję moim jachtem. Wybrzeże Brytyjskiej Kolumbii i południowo wschodniej Alaski jest bardzo podobne do tego, co widziałem w Norwegii poniżej kręgu polarnego. Mógłbym do odpisu tego rejsu wstawić niektóre zdjęcia widoków z rejonów Vancouver i prawdopodobnie mało, kto by to poznał. Zaobserwowałem jedynie kilka różnic. Oczywiście architektura budynków jest zdecydowanie inna. Norwegia jest trochę więcej zamieszkała nad brzegami fiordów i zdecydowanie bardziej rozwinięty jest system dróg lądowych i promowych. Jest bardzo dużo tuneli podwodnych, których w Kanadzie w ogóle nie ma. W Norwegii roślinność jest mniejsza, drzewa są niższe i więcej z nich jest liściastych. Dotyczy to rejonów poniżej kręgu arktycznego, bo powyżej praktycznie nie ma już drzew. Na Lofotach są tylko małe krzaczki a dalej na północ jedyną roślinnością są trawy i mchy.
Pływy morskie na wybrzeżu norweskim są znacznie mniejsze niż w BC i dlatego pomosty dla łódek bardzo często nie są pływające. Skok pływu kompensowany jest na cumach, dlatego przy wielu domach mieszkalnych i letniskowych są kamienne, rzadziej drewniane stałe pomosty i stoją tam przycumowane łódki. Jedyny lodowiec, który widziałem w tym rejsie był nie porównywalny z tym, co można oglądać na Alasce, bo nawet nie dochodził do poziomu morza. Rybołówstwo w Norwegii jest bardziej rozwinięte, czym bardziej na północ widać więcej suszarni ryb, są np. „przechowalnie” różnych gatunków ryb np. dorsza, to znaczy ryby w sezonie są zamykane w specjalnych basenach, żeby nie migrowały. Żeby przez cały rok były świeże i gotowe do podania na stół. W BC są farmy rybne, głownie łososie.
Ogólnie jestem bardzo zadowolony z tego rejsu. Odwiedziliśmy dużo ciekawych miejsc i wszędzie czuliśmy się bezpiecznie. Mieszkańcy są bardzo życzliwi i generalnie nie ma problemu w porozumiewaniu się w języku angielskim. Zwiedzaliśmy głównie małe miejscowości i byliśmy bliżej natury, co mnie osobiście bardziej podoba się w moich podróżach.