Żeby trochę odpocząć od paniki „koronkowej” i różnego typu ograniczeń, które w wielu punktach są bez sensu, znowu wypłynąłem swoją „Varsovią” na kilkudniowy rejs (19-24 kwietnia), żeby zrobić wizję lokalną. Tym razem pożeglowałem trochę dalej, bo na Wyspę Vancouver. Nie będę tutaj polemizować na temat całej tej epidemii, bo można na to patrzeć z różnych punktów widzenia. Chciałbym jednak przedstawić to z punktu widzenia żeglarza z Vancouver, czyli od strony wody i wybrzeża Pacyfiku w pięknej Prowincji Kolumbii Brytyjskiej. Aktualność tych informacji dotyczy końca kwietnia 2020 roku.
Jak to wygląda w innych rejonach Kanady? Nie ma jednej odpowiedzi, ponieważ Kanada składa się z Prowincji i terytoriów, które mają własne rządy. Każdy z tych rządów ma inne podejście do sprawy i wprowadził różne ograniczenia. Dodatkowo poszczególne miasta mają też coś do powiedzenia i wprowadzają swoje, często odmienne regulacje. Na przykład w Prowincji Ontario, gdzie stolicą jest Toronto obowiązuje całkowity zakaz żeglowania. Mariny, kampingi, jeziora i nawet brzeg jest zamknięty do użytku.
Na szczęście w Kolumbii Brytyjskiej nie jest tak bardzo źle, bo żeglować można. Większość marin jest otwarta, ale tylko dla żeglarzy trzymających swoje jachty, jedynie problem jest z odwiedzaniem innych marin, które często nie przyjmują gości, co bardzo ogranicza żeglowanie. Przypominam, że w Vancouver jachty stoją cały rok na wodzie i nie ma sezonowego wyciągania na zimę.
Moja marina będąca pod zarządem miasta, znajduje się w samym centrum Vancouver. Od początku tej „koronkowej” paniki systematycznie wprowadzane były kolejne ograniczenia. Na początek utrudnienia parkingowe. Olbrzymi parking został zamknięty i można tylko parkować obok biura gdzie znajduje się kilkanaście miejsc. Biuro zostało praktycznie zamknięte i można tylko kontaktować się telefonicznie i milowo, co utrudniło proceder odnawiania od 1 kwietnia rocznego kontraktu. Cały czas właściciele jachtów są straszeni, że jak nie będą zachowane zasady dystansu do innych osób i będą przychodzić do mariny goście to marina może być zamknięta. Dodatkowo woda, która jest zakręcana na okres zimowy, nie została jeszcze podłączona. Wszystko to, żeby zniechęcić i utrudnić odwiedzanie swoich jachtów.
Obok mojej mariny znajduje się Granville Island, czyli popularny deptak i Public Market. Market jest zamknięty, ale spacerować można. Małe promiki, zwykle wożące mieszkańców i turystów po False Creek zostały uziemione i cumują przy swoim pomoście.
Są tam też gościnne pomosty, do których normalnie można bezpłatnie cumować na trzy godziny. Obecnie pomosty te są zamknięte i wisi nad wodą żółta taśma zabraniająca wpływania. Miejsce to jest bardzo znane dla żeglarzy z Polski, Właśnie tu odbywały się wszystkie powitania jachtów, które przepłynęły z Polski przez Przejście Północno Zachodnie, Northwest Passage. Ja byłem koordynatorem tych wszystkich powitań.
Na pomoście tym ustawione są tablice informujące nie tylko o zakazie cumowania, ale nawet wysadzania osób. Jaki to ma sens, jeżeli po nabrzeżu i całym tym „deptaku” można spacerować? Trudno to logicznie wytłumaczyć. Nawet mewa patrząc na te napisy nie potrafi zrozumieć. Może gdyby chodziło o „ptasią grypę” to by zrozumiała.
W tej sytuacji w całym False Creek widać bardzo mało łódek, jedynie kajakarze nie maja problemu i samotnie trenują na wodzie.
Podobnie jest z okolicznymi plażami w Vancouver. Oficjalnie plaże na English Bay są otwarte, można spacerować, ale zamknięto większość parkingów. Na tych plażach od lat leżały duże pnie drzew, które służyły, jako siedzenia i oparcia dla plażowiczów. Chroniły one również przed przemieszczaniem się piasku pchanego przez wiatr, podobnie jak polskie wydmy nad Bałtykiem. Widać, że ktoś bardzo „mądry” z władz miejskich zdecydował żeby je zabrać i poukładać, jako zapory do wjazdów na liczne parkingi położone wzdłuż kilkukilometrowego brzegu. Przez wiele dni pracownicy miejscy wykonywali tą pracę z użyciem ciężkiego sprzętu budowlanego. Nic dziwnego, że obecnie burmistrz Vancouver ubolewa, że miasto jest na skraju bankructwa i chce pomocy od rządu prowincjonalnego.
Jako ciekawostka powiem, że kawałek dalej, w rejonie uniwersytetu znajduje się tzw. Park Regionalny, gdzie jest słynna i chyba największa w Ameryce plaża nudystów. Parkingi tam nie zostały ograniczone i bez większych problemów można parkować i zejść z wysokiej skarpy dróżką prowadzącą na plaże. Przy każdej z tych dróżek są tablice przypominające o zachowaniu odległości 2 metrów. Wprowadzono też ruch jednokierunkowy. Jena dróżka w dół a inna kilkaset metrów dalej w górę. Nic dziwnego, że na tej plaży pojawiło się bardzo dużo tzw. „tekstylnych”. Władze Vancouver chciały żeby tam też były większe restrykcje, ale zarząd parku regionalnego stwierdził, że ludzie zachowują się zdyscyplinowanie, przestrzegają przepisowe dystanse i nie ma potrzeby dodatkowych ograniczeń. Nadmierne nieprzemyślane i nieskoordynowane ograniczenia parkingowe powodują, że ludzie zmieniają miejsca rekreacji.
Żeby ułatwić parkowanie pracownikom służby zdrowia i usług niezbędnych, żeby nie jeździli oni komunikacją miejską, tymczasowo zawieszono opłaty parkometrów. Zezwolono również wszystkim parkować na miejscach normalnie wyznaczonych tylko dla mieszkańców centrum Vancouver. Okazało się, że ci, co nie mogli parkować przy plażach na English Bay przenieśli się na plaże w rejonie sławnego Stanley Park. Po kilku dniach zmieniono tą decyzję, ale tylko w rejonie sąsiadującym z parkiem, co spowodowało dezinformację i ogólny chaos.
Inne parki w rejonie metropolii Vancouver cały czas są otwarte dla spacerowania, biegania i jeżdżenia na rowerach. Z ograniczeniami parkingowymi jest różnie. Na przykład w Richmond, gdzie mieszkam nie ma ograniczeń parkingowych przy parkach miejskich. Jedynie zamknięte są, miejsca zabaw dla dzieci, korty tenisowe, boiska do koszykówki itp.
Zupełnie inaczej jest z Morskimi Parkami Narodowymi i Prowincjonalnymi i to najbardziej dotyka żeglarzy, bo ogranicza to możliwości pływania. Właśnie, dlatego wypłynąłem na ten rejs zwiadowczy.
Pierwszego dnia przepłynąłem ponad 30 Mm z Vancouver do Nanaimo. Pomimo niedzieli i ładnej żeglarskiej pogody na wodzie było bardzo mało łódek. Tylko kilku niedzielnych żeglarzy blisko Vancouver, a na otwartej wodzie nic i dopiero jedna łódka przy brzegu Vancouver Island. Normalnie w końcu kwietnia widać duży ruch na wodzie.
Ruch promowy pomiędzy stałym lądem i wyspą Vancouver został bardzo ograniczony. Zawieszono do odwołania jedną trasę z Horseshoe Bay do Nanaimo. Została inna trasa gdzie ograniczono ilość połączeń. Efekt był taki, że w tym dniu, kiedy ja płynąłem, jedyny kursujący prom miał „twarde lądowanie” na terminalu w Tsawwassen. Efekt był taki, że trap do wyjazdu samochodów z promu został uszkodzony i przez kilka godzin kierowcy czekali na prowizoryczna naprawę i możliwość wyjechania z promu. W związku z tym zrobił się wielki tłok na terminalu, bo pasażerowie z tego rejsu i następnych ściśnięci byli bez zachowania wzajemnej odległości. Niby ograniczenie miało być dla zmniejszenia ilości podróżujących a wyszło odwrotnie. Podobnie jak dużo innych bezsensownych „koronkowych” ograniczeń, które działają dokładnie odwrotnie.
Nie mogłem zacumować do pomostu w Newcastle Island Marine Park, ponieważ park był zamknięty.
Przykro było patrzeć na te puste pomosty. Normalnie w sezonie są one wypełnione łódkami a teraz straszą tylko napisy, że nie wolno cumować. Nawet podana jest kara 120 dolarów za złamanie zakazu. W porównaniu z polskim mandatami to „taniocha”.
Tak samo smutnie wyglądały puste parkowe bojki do cumowania. Wszystkie oddalone od siebie o dużo więcej niż przepisowe 2 metry, ale też nie można ich używać.
Jedynie widać było pojedynczych kajakarzy, którzy wiosłowali bez dobijania do pomostów.
Ja stanąłem na kotwicy i z dystansu mogłem oglądać takie widoki. Pobudziło to mnie do refleksji. To w tym miejscu odbywaliśmy liczne spotkania i zloty żeglarzy polonijnych z Vancouver.
Następnego dnia ruszyłem dalej. Prawą burtą minąłem celulozownię, która od lat jest źródłem dużego zanieczyszczenia środowiska. Ostatnio firma ta trafiła na pierwsze strony mediów kanadyjskich w związku z zakazem wywozu z USA bardzo pożądanych maseczek. Władze USA zablokowały transport do Kanady, który był dużo wcześniej zamówiony z amerykańskiej firmy 3M. Okazało się, że ponad 80% potrzebnego do produkcji surowca, czyli celulozy z drzewa cedrowego pochodzi właśnie z tej fabryki w Nanaimo. Szybka interwencja rządu kanadyjskiego spowodowała, że maseczki dotarły do Kanady, bo zagrożono zablokowaniem exportu tego surowca do USA.
Business kręci się i pełne barki odpływają z produktem a następne czekają już na załadunek.
Na dole pod skalista skarpą tratwy z drewna cedrowego czkają na dalszą obróbkę.
A to jest końcowy efekt tej obróbki, czyli zanieczyszczenie środowiska stworzone przez tą fabrykę. Zdjęcie to dedykuje wszystkim tym, którzy dla „zdrowia” noszą maseczki, żeby pamiętali o zdrowiu tych, co, na co dzień ocierają się o to, co tu widać. Nie będę już komentować o utilizacji takich produktów.
Na szczęście natura sama się regeneruje i wyrównuje. Kawałek dalej przed wąską cieśninę Dodd Narrows, gdzie są bardzo silne prądy i trzeba dobrze wpasować się w odpowiednia godzinę, beztrosko pływały foki.
Odwiedziłem kolejny Morski Park Prowincjonalny, Prate Cove, który również był zamknięty.
Tylko dwie łódki zakotwiczyły na noc, bo na ląd nie wolno było wychodzić.
Na brzegu obok wyjścia z małego pomostu dla dinghy spacerowały sarenki, zamiast normalnie licznie odwiedzających to miejsce żeglarzy.
Kolejne odwiedzone miejsce gdzie noc spędziłem na kotwicy obok mariny w Telegraph Hbr. Te puste pomosty bardzo dziwnie pasują do tego napisu powitalnego. Podobnie inne napisy reklamujące restauracje i puby.
Następnego dnia rozpadał się deszcz i postanowiłem wracać do domu przez Strait of Georgia. Tym razem z Porlier Pass miałem 13 Mm do wejścia w rzekę Fraser River i zacumowałem w Steveston.
Na noc zacumowałem do burty kutra rybackiego „Savoy”. Właścicielami jego są Polacy, Hanka i Staszek Niewiero, którzy oboje ukończyli Szkołę Morska w Szczecinie i od lat łowią na Pacyfiku łososie i tuńczyki. Ja zawsze mieliśmy dużo wspólnych tematów do rozmowy.
W Steveston jest popularny „deptak” podobny do Granville Island oraz pomost dla rybaków sprzedających ryby, które sami złowili. W połowie kwietnia były tam tylko tablice przypominające o zachowaniu odległości. Niedługo potem wprowadzono ruch z wydzielonymi kierunkami chodzenia po trapie. Ograniczono też ilość do 15 osób jednocześnie przebywających na dużym pomoście i kupujących ryby. Dużo kutrów, dużo ryb i tylko klientów nie dopuszcza się do zakupów.
Po odczekaniu na przypływ, który pomógł mi płynąc pod prąd rzeki dopłynąłem, do mariny, gdzie moja „Varsovia” została wyciągnięta z wody. Zarośnięte dno, wyglądające tak jak ogród podwodny dało odpowiedź, dlaczego moja łódka w tym roku tak wolno pływała. Ostatnio była wyciągana z wody i malowana pięć lat temu. W międzyczasie na odpływie trochę czyściłem dno a to, co teraz widać na tym zdjęciu to „dorobek” ostatnich dwóch lat, bez czyszczenia dna.
Na razie mam miesięczną przerwę w żeglowaniu. Czeka mnie intensywna praca, czyszczenie i naprawa części podwodnej oraz malowanie farba antyporostową. W marinie tej a właściwie bardziej można określić stoczni remontowej dla małych jednostek pływających życie wygląda normalnie, jakby nic się nie działo, żadna panika epidemiczna. Jedyna nowość to w biurze i sklepiku postawiono przenośne szyby oddzielające klientów od personelu, które jak minie panika pewnie szybko znikną.
W rejsie tym w ciągu 6 dni przepłynąłem niecałe 100 Mm. Nie był to długi rejs, ale miałem okazję zobaczyć jak wyglądają popularne żeglarskie miejsca w okresie ograniczeń związanych z epidemia COVID-19. Można też powiedzieć, że było to przeprowadzenie łódki, trochę dłuższą trasą z mojej stałej mariny do miejsca, gdzie wyciągnąłem ją z wody w celu okresowej konserwacji dna.
A może Panie Jerzy jakiś filmik z rejsu na Youtube. Fajnie się Pana słucha i ogłąda w relacjach z rejsów. Pozdrawiam.
Dariusz.
PolubieniePolubienie
Jurek, jak zwykle wspaniały wpis. Z nostalgią wspominam te czasy, kiedy to odwiedzałem te wyspy i mariny moimi jachtami Companion, Widgeon 1 i Widgeon 2, a potem kajakiem, którym opłynąłem tysiące mil morskich wzdłuż tych wspaniałych wybrzeży. Swoją Varsovię chyba wyciągałeś w Capitan Cove Marina, którą odwiedziłem całą masę razy. Zazdroszczę Ci że jeszcze pływasz i podróżujesz po świecie.
Moja kwarantanna ogranicza się do jednego Akra przy domu w Brentwood Bay. Całe szczęście że na stare lata odkryłem nowe hobby – bonsai, które wypełnia całkowicie mój czas. Zapraszam w odwiedziny jak zwykle i pozdrawiam rodzinę. gregn
PolubieniePolubienie