„Pierwszy dzień wolności”, dokładniej mówiąc, to pierwsze od trzech lat zagraniczne wakacje w ciepłych stronach. Przez prawie trzy lata nie wolno nam było podróżować, bo nie poddaliśmy się „dobrowolnemu” eksperymentowi medycznemu. Teraz cieszymy się zdrowiem i korzystamy z chwilowej przerwy w restrykcjach. Jesteśmy dumni i szczęśliwi, że nie ulegliśmy terrorowi przymusu. Zażywamy wolności, w tym samym miejscu, gdzie żegnaliśmy ją trzy lata temu w Playa del Carmen w Meksyku.
Znowu jestem z żoną i synem w resorcie All Inclusive.

Wygrzewamy się na słońcu,

W cieniu tropikalnych palm.

Albo dla ochłody pływanie w basenie.

Żeglujemy na katamaranie i odpoczywamy po tych trzech latach upokorzeń, jakie serwował nam reżim z Ottawy.

Tutaj nie widać żadnej zarazy. Jedynie nieliczni turyści w szmatach na twarzy wyglądają bardzo dziwnie. Niektórym zsuwa się z twarzy kawałek tej szmaty albo sami ją zdejmują, żeby wygrzać na słońcu krosty i inne świństwa na twarzy, efekt braku powietrza, hodowli bakterii itp. Teraz wiem, dlaczego niektórzy, pomimo braku obowiązku, cały czas noszą takie „kagańce”, żeby zakryć zagrzybioną twarz.

W Vancouver zimno i śnieg a tutaj w basenie też śnieg, ale z piany serwowanej przez obsługę resotu.

W miastecku Playa del Carmen nastrój świąteczny widoczny jest w każdym miejscu. Meksykanie dbają o turystów. szczególnie w sytuacji braku gości w ostatnich plandemicznych latach.

Na deptaku muzyki nie brakowało.
Finałowy mecz MŚ w piłce nożnej oglądaliśmy, spacerując po deptaku w miasteczku.

Policja i wojsko bardzo spektakularnie prezentowała się na ulicach, żeby zapobiec ewentualnym rozróbom po zakończeniu meczu.

Na szczęście Argentyna wygrała i lokalni kibice świętowali na ulicach.
Wigilia żeglarzy z Vancouver w Meksyku.

Zamiast spotkania żeglarskiego na wodzie w rejonie Vancouver, kapitanowie „5 Shillings” i „Varsovia” wraz z załogami, spotkali się przy wigilijnym stole w Playa del Carmen.

Podzieliliśmy się tradycyjnym opłatkiem i wspólnie z rodzinami celebrowaliśmy ten wieczór.

Nasze łódki stoją w zaśnieżonych marinach w Vancouver a tutaj, też mieliśmy łódki, ale rzeźbione z arbuzów

i wypełnione załogami krewetek.

Mój talerz wigilijny wypełniony owocami morza, trochę nietypowymi, jak na polskie warunki, ale tradycyjnie bezmięsne.

Smaczne desery, bardzo ciekawie udekorowane.

Żywa szopka zaprezentowana przez zespół rozrywkowy naszego resort.

.

Dwa tygodnie wakacji szybko minęły. Trzeba było wracać do domu. Niestety powrót był z problemami. Linie lotnicze powyrzucały z pracy wielu pracowników, którzy nie chcieli przyjąć tzw. szczepionek a wielu z tych, co przyjęli często chorują. Brakowało jednej stewardesy i samolot nie mógł odlecieć. Dopiero z „łapanki” z innego lotu, który przyleciał do Cancun, załatwili brakującą osobę i z wielogodzinnym opóźnieniem wrócilismy do Vancouver. Mieliśmy szczęście, bo znajomi z wakacji w innym miejscu Meksyku wrócili do domu po sześciu dniach.