Miałem zwiedzać antyczną Petrę w Jordanii, ale anomalie pogodowe cały czas gonią mnie w moich prawie wszystkich tegorocznych podróżach. W czerwcu na North Cape w Norwegii dobrze mnie wywiało, w letnim rejsie moim jachtem „Varsovią” po kanadyjskim wybrzeżu Pacyfiku mało, co widziałem przez dymy z pożarów lasów a 10 listopada byłem na statku w porcie Aqaba w Jordanii gotowy do zwiedzania starożytnej Petry, ale niestety trafiła mi się katastrofalna powódź.
Po wyjściu z Kanału Sueskiego nasz statek przepłynął przez Zatokę Sueską do Morza Czerwonego i zmienił kurs z powrotem na północ do zatoki Aqaba na końcu, której jest jordański port o tej samej nazwie.
Port Aqaba w prawdzie ma duży pirs dla statków, ale obecnie nie ma tam żadnego zagospodarowania. Do niedawna były tu stare magazyny portowe, ale zostały rozebrane. Można powiedzieć, ze staliśmy w szczerym polu, które przygotowane jest pod budowę nowego dużego terminalu statkowego, bo Jordania jest krajem bardzo postępowym, otwartym na ruch turystyczny.
Starożytna Petra jest oddalona od tego portu tylko o około 100 km. Większość pasażerów statku była przygotowana na wycieczkę. Niestety dzień wcześniej spadł tam deszcz, który w prawdzie padał krótko, ale był tak ulewny, że nadmiar wody spływającej z gór, jedyną drogę, którą w Petrze, chodzą wszyscy turyści zamienił w rwący potok. Turystów ewakuowano awaryjnymi bocznymi drogami. Nikt z turystów nie zginął i podobno nie było rannych, ale w niedalekiej okolicy zginęło 12 osób i wiele było rannych.
Co się tam wydarzyło można czytać i oglądać zdjęcia w różnych informacjach prasowych:
W tej sytuacji władze jordańskie zamknęły drogi w okolicy i wszystkie wycieczki zostały odwołane. Wielka szkoda, że straciliśmy okazję zobaczenia tego jednego z archeologicznych siedmiu cudów świata, gdzie są olbrzymie świątynie i grobowce wykute w litej skale. Przetrwały one tysiące lat bez uszkodzeń to i ten ulewny deszcz nic im nie zrobił, ale nam nie dał szansy zobaczenia tych sławnych zabytków. Pocieszeniem jest myśl, co by się stało gdyby nasz statek przypłynął dzień wcześniej i nas by ewakuowano, tak nas pocieszał kapitan statku. Z drugiej strony żal mi, bo gdybyśmy przypłynęli ten jeden dzień wcześniej i byłbym razem z tymi ewakuowanymi turystami to miałbym szansę zrobić film na You Tube, pewnie lepszy od tych krótkich klipów oglądanych przez miliony widzów:
https://twitter.com/twitter/statuses/1060928971880230912
W tej sytuacji mieliśmy nieplanowane zwiedzanie miasta Aqaba. W północnym końcu zatoki o tej samej nazwie są granice czterech państw: Jordanii, Izraela, Egiptu i mały kawałek dalej jest Arabia Saudyjska.
W roku 1985 byłem w Eilat po stronie Izraelskiej. Prowadziłem wtedy zorganizowaną przeze mnie polonijną pielgrzymkę do Ziemi Świętej. https://jerzykusmider.com/1985/11/15/1985-ziemia-swieta-izrael-i-watykan/ . Porównując zdjęcie z przed 33 lat zastanawiam się, jak bardzo zmieniłem się? Podobne tło, poza, ciemne okulary i czapka, tylko broda bardziej biała i…
Od miejsca gdzie cumował statek do izraelskiego kurortu Eilat było tylko 3 km a miasto Aqaba praktycznie sąsiaduje przez tzw. płot graniczny. Można by pójść spacerkiem na wycieczkę zagraniczną. Wizy do paszportu kanadyjskiego nie były wymagane, ale w planie tego rejsu mieliśmy jeszcze Dubaj w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i tam byłby problem jak by zobaczyli pieczątkę izraelską. Dlatego na wszelki wypadek nasze paszporty były w depozycie na statku a po porcie chodziliśmy tylko z fotokopią paszportu i elektroniczną kartą statkową, która jest jednocześnie kluczem do kabiny, kartą płatniczą i ogólnie mówiąc jedynym dokumentem potrzebnym na statku.
Zamiast zwiedzania antycznych zabytków wygrzaliśmy się na plaży pięciogwiazdkowego hotelu.
Jordania jest bardzo tolerancyjna i nowoczesna w stosunku do innych państw arabskich, ale na publicznych plażach dużo kobiet kąpie się w pełnym ubraniu i burkach. Eli taka kąpiel w morzu nie odpowiadała, nie miała burki i dlatego pojechaliśmy do tego hotelu.
Po wygrzaniu się pod palmami i zjedzeniu lunchu zwiedziliśmy miasto.
W porównaniu do różnych krajów arabskich, które odwiedziłem, miasto to wygląda na bardzo czyste i zadbane. Ludzie są bardzo przyjaźni dla turystów.
Nie ma nachalnych sprzedawców atakujących na każdym kroku, tak jak to bywa w wielu innych miejscach na świecie. Sprzedawcy na bazarze dają do spróbowania np. figi, herbatę itp. i nie obrażają się, jak się tego nie kupuje. Łatwo jest porozumiewać się po angielsku, ale również mogłem sobie poćwiczyć język rosyjski, który kiedyś znałem bardzo dobrze. W wielu sklepach oprócz napisów angielskich są właśnie rosyjskie, bo wielu turystów z tego kraju przyjeżdża, ale nie mówi po angielsku.
Ela rosyjskiego nie zna, ale z papugą mówiąc po angielsku i polsku dogadywała się bardzo dobrze. Widać, że panie polubiły się nawzajem.
Nie ma problemu z fotografowaniem kobiet ubranych w tradycyjne arabskie stroje.
Mężczyźni, sprzedawcy siedzący za ladą sklepową też często zachowują stare tradycje.
Najróżniejsze przyprawy są specjalnością bliskiego i dalekiego wschodu, bo już od wieków karawany kupieckie wędrowały po tych i dalszych rejonach.
Mięso zwierzęce obrane ze skóry wisi na hakach, ale łby zachowują swoją „osobowość”, bo nie są obrane. Prawdopodobnie kupujący wybierają według pięknych oczu lub włosów.
W sklepach jest też duży wybór różnego typu pachnideł albo, jak kto woli „śmierdzideł”.
Jak mowa o zapachach to Arabowie lubią palić ich tradycyjne wodne fajki. W lokalnych sklepach ich wybór jest bardzo duży.
W kafejkach zamiast kawy odbywa się rytuał fajkowy.
Ciekawa piekarnia, taśmowa linia produkcyjna bułek, widoczna dla klientów. Bułki jadą na kilkupoziomowej taśmie i pieką się. Na koniec spadają z taśmy i od razu sprzedawca kładzie je na ladzie sklepowej gotowe do zapakowania klientom.
Kogo nie stać na lokal sklepowy, to rozstawia towar na ulicy na pudelkach. O tradycyjnym ubiorze nawet taki sprzedawca nie zapomina i miód sprzedaje się chyba dobrze.
Po krajach arabskich dużo podróżowałem, jeszcze w czasach studenckich jeździłem z plecakiem. Byłem wtedy w Turcji, Egipcie, Libanie, Syrii, Iraku i również w Jordanii. Wtedy czułem się bardzo dobrze i bezpiecznie. Po latach, podczas tego ostatniego krótkiego pobytu wydaje mi się, że jest tak samo, przynajmniej w tym jordańskim mieście.
Po wypłynięciu z Aqaba płynęliśmy po Morzu Czerwonym. Czerwieni na morzu nie widziałem, tylko słońce czasami zachodziło w czerwonych barwach.
Więcej o tym rejsie i całej podróży dookoła świata czytaj:
2018.11
Dookoła świata