Nowy Rok jak zwykle zacząłem od zimowego rejsu. W tym roku bez konkretnego planu, bo pomyślałem, że najlepiej jak kierunek wyznaczy mi wiatr i pogoda. Okazało się, że wyszedł z tego rejs szlakiem wpomnień spotkań żeglarskich, które pewnie już nigdy nie powtórzą się, bo globaliści zafundowali nam „Nowy Porządek Świata”.
Już pierwszego stycznia po powitaniu Nowego Roku w domu, zaokrętowałem się na mojej „Varsovii”. Jedyne, co zaplanowałem to 10 dni wolnego czasu. Przede wszystkim na świeżym powietrzu, jak najdalej od masek i mediów „covidowych”.
Niestety prognozy pogody były wyjątkowo złe, nawet jak na ten zimowy okres. W styczniu w rejonie Vancouver najczęściej można spodziewać się sztormów z krótkimi okienkami lepszej pogody. Mrozy i śnieg w prawdzie nie były zapowiadane, ale za to codzienne deszcze i wiatry do 30-40 węzłów, nawet w osłoniętych fiordach.
Piewrszą noc spędzilem w mojej marinie, bo lał deszcz i w taką pogodę nawet przysłowiowego psa z domu nie można wygonić, ale rano pomimo tego deszczu wypłynałem i stanąłem na kotwicy w False Creek niedaleko mojej mariny, tak dla zasady żeby rozpocząć rejs i pomyśleć gdzie płynąć.
Bedwell Bay
Na początek ruszyłem do Indian Arm i zakotwiczyłem w Bedwell Bay gdzie odbywały się liczne spotkania żeglarzy polonijnych z Vancouver. Tym razem w zimowej scenerii wszystko wyglądało inaczej. Na poziomie morza śniegu nie było, ale góry były ośnieżone. Niestety mało widoczne, bo były niskie chmury. Jedynie mogłem powspominać te liczne spotkania towarzyskie.
Pamietam jak cztery lata temu w moim noworocznym rejsie jak zwykle zakotwiczyłem w tym samym miejscu, co zwykle. Rano obudziłem się i zobaczyłem, że moja łódka stała skuta lodem. W nocy było kilka stopni poniżej zera, słodka woda z pobliskiego strumienia zamarzła i „Varsovia” wtedy robiła za lodołamacz. Zobacz film:
Twin Islands
Na kolejna noc zacumowałem do małego pomostu na Twin Islands, gdzie latem jest tłok i wolno cumowć tylko małym łódkom do 23 stóp.
Zimą mało, kto tam zagląda, ale ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem dwie małe pompowane łódki. Młodzi ludzie przypłyneli pobalować. Przydali mi się do odebrania cum, bo był silny prąd i musiałem dobrze manewrować. Pochwalili mnie, że zrobilem w tych warunkach profesjonalne dojście. W nocy przyszedł zapowiadany silny dmuch i ulewny deszcz. Dobrze, że stałem bokiem do wiatru oparty o pomost na obijaczach, bo gdybym stał klasycznie pod wiatr to pomost by skakał na fali po swojemu a moja Varsovia też po swojemu szarpiąc cumy. Jedyny efekt tego był taki, że silne podmuchy przychylały moją łódkę do 7 stopni. Podczas nocy w tym ulewnym deszczu musiałem wychodzić na pomost i poprawiać odbijacze, które wysuwały się pod wpływem tarcia kadłuba i tych przechyłów.
Rano wiatr uspokoił się, ale nadal deszcz padał. Pomimo tego wyszedłem na spacer po wysepce. Musiałem bardzo uważać, bo droga zamieniła się w górski strumień. Około południa ruszyłem dalej szlakiem wspomnień letnich spotkań.
Deep Cove
Deep Cove to miejsce żadziej odwiedzane w ramach polonijnych spotkań, bo jest tam tylko jeden publiczny pomost, do którego można cumować na bardzo krótko a jak sama nazwa zatoczki mówi „deep” znaczy głęboką zatokę i na kotwiczenie trudno znaleźć miejsce.
Pamiętam, że chyba tylko raz Polski Klub Żeglaarski w Vancouver zorganizował tu spotkanie.
Park Belcarra
Naprzeciwko, czyli po drugiej stronie fiordu Indian Arm jest Park Belcarra. W tym parku odbyło się bardzo dużo różnych polonijnych spotkań.
Miejsce to ma dużo zalet na organizowanie takich spotkań. Można tam dojechać samochodem, jest duży parking i stoły piknikowe, niektóre pod dachem. Jest też publiczny pomost dla łódek, ale nie wolno tam nocować, bo park jest zamykany na noc. Chyba największym problem tego pomostu jest to, że latem jest on okupowany przez krabiarzy, którzy rzucają z pomostu do wody siatki z przynętą do łapania krabów. Utrudniajac w ten sposób cumowanie wiekszym łódkom. Uważają oni, że ten pomost jest wyłacznie dla nich. Pamietam kiedyś była nawet interwencja policji. Chciałem dobić, do pomostu, gdzie odbywało się spotkanie klubowe, ale widziałem kilka linek zwisających z pomosu, które trzymały zatopione siatki. Zawołalem, żeby pilnujący Azjaci przestawili je obok, żebym mógł dobić. Udawali oni, że nie rozumieją i nie reagowali. Zrobilem ponowne kółko i znowu ostrzegłem, że dobijam, znowu bez skutku. Za trzecim razem nabrałem predkości i zatrzymałem silnik żeby linki nie wkręciły mi się w śrubę i na inercji pojechałem po tych linkach zwisających pomiędzy pomostem i moim kadłubem. Wtedy zacząl się szum i ci, co nie rozumieli po angielsku zawołali policje. Ku wielkiemu ich zdziwieniu zostali połuczenie przez policjantkę, że ten pomost jest głównie dla łódek a oni z siatkami mogą przesunąć się tam gdzie mniej przeszkadzają. Z tego powodu żeglarze niezbyt chętnie tam cumują, ale ze względu na lądowe zaplecze Polski Klub Żeglarski w Vancouver wielokrotnie organizował spotkania.
Tym razem w deszczowej styczniowej scenerii wszystko wyglądało bardzo smutnie. Pozostały tylko wspomnienia miłych chwil.
Następnego dnia prognoza zapowiadała wiatry ponad 40 wezłow. W prawdzie w Indiam Arm trochę mniej, ale 20 do 25 węzłów na kotwicy, lub przy pomoście nawet przy mniejszej fali nie wyglądało zachęcająco. Korzystając z jednodniowego okienka pogodowego, wypłynąlem z fiordu Indian Arm. Bardzo szybko, bo z prądem odpływu przepłynąłem cały port Vancouver i wpłynąłem pchany przypływem, do następnego fiordu Howe Sound, bo właśnie zmienił się prąd. W fiordzie tym jest dużo więcej niż w Indian Arm bezpiecznych miejsc schronienia.
Snug Cove na Wyspie Bowen
Zacumowałem w Marinie w Snug Cove na Wyspie Bowen. Jest to kolejne miejsce gdzie odbywały się liczne spotkania klubowe. Na jedno z takich spotkań zakończenia sezonu żeglarskiego PKŻ przypłynął też jacht „Solanus”, który odwiedził Vancouver płynąc „Morskim Szlakiem Polonii 2010-2011”.
Lubię w styczniu przypływać na Bowen Island, bo widać tu atmosferę świąteczną. Niestety przez cały jeden cały dzień nie wychodziłem na spacer, bo padał ulewny deszcz. Jedynie poszedlem wziąć prysznic i zrobić kilka nocnych zdjęć tych kolorowych światełek.
Łódki stojące w marinie są pięknie udekorowane choinkami i światełkami.
Na jednej z łódek była też ładna dekoracja z choinką i bałwanem.
W marinie tej stałem dwie noce, bo przechodził kolejny sztorm, którego nie wytrzymały niektóre choinki prezentowane na festiwalu świątecznych drzewek.
Dopiero trzeciego dnia, jak wydmuchało się i przestał padać deszcz poszedłem szlakiem wspomnień do parku gdzie odbywały się nasze żeglarskie spotkania.
W tym miejscu odbywały się różne zawody, gry w piłkę i inne zabawy. Na tym drzewie kiedyś była duża gałąź, nad którą przerzucaliśmy flaglinkę i odbywało się uroczyste podniesienie bandery. Teraz gałąź ta uschła i widać, że jest obcięta, bo chyba już nie będzie potrzebna.
Na tych stołach jedliśmy, piliśmy i odbywały się towarzyskie imprezy oraz toczyły się żeglarskie dyskusje.

Wypływając z mariny w Snug Cove z sentymentem spojrzałem na ten publiczny pomost, do którego zwykle cumowały liczne polonijne łódki, które przypływały na spotkania.
Plumper Cove
Korzystając z kolejnego okienka pogodowego popłynąłem do następnego miejsca Plumper Cove Marine Provintial Park na wyspie Keats, z którym związane jest dużo miłych wspomnień dawnych spotkań i regat klubowych.
Jest tam pomost pływający na dość dużą ilość łódek, bojki na wodzie do cumowania i możliwość kotwiczenia. Z tych względów jest to bardzo dobre miejsce na spotkania kilku polonijnych jachtów.
To tutaj przy tym stole piknikowym powstawał Polski Klub Żeglarski w Vancouver, kiedy to na jednym z jesiennych spotkań, grupa żeglarzy przyjęła konkretny plan organizowania klubu, Niedługo po tym, u mnie w domu odbyło się pierwsze założycielskie spotkanie. Więcej o powstawaniu klubu czytaj:
Tym razem w styczniowym deszczu było tylko kilka łódek, ogólnie mówiąc pusto przy pomostach i na bojkach kotwicznych.
Łódki cumujące do pomostu wygladały na domy bezdomnych żeglarzy, którzy stoją w tym miejscu przez całą zime. Nawet są oni dobrze zagospodarowani i prawie niezależni od „cywilizacji” lądowej.
Mają spalinową piłę do cięcia drewna na opał, tak, że ciepło mają za darmo. Za cumowanie pewnie nie płacą, bo zimą stażnik parkowy nie kasuje a po zakupy do pobliskiego miasteczka płyną jak dostaną czek z opieki społecznej. Odwiedzą wtedy również bank żywności i tak życie im płynie, „aby do wiosny”. Jeden z nich opowiadał, że właśnie wybiera się do miasteczka do „Food Bank”, po jedzenie dla pieska. Tak się przygadywał, licząc pewnie, że coś może dostać odemnie. Poprzednim razem jak tu byłem późną jesienią to pytał, czy nie mogę mu dać trochę benzyny do piły tarczowej. Pytanie to było w takiej formie jak bezdomni na ulicy East Hastings w Vancouver pytają o zbywające drobne „spare change”. Powiedziałem, że mam silnik na diesel i temat zamknął się.
Pomost w Plumper Cove jest nie najlepszym schronieniem od wiatru. Podczas południowych wiatrów wchodzi tu fala ze Strait of Georgia i stanie nie jest zbyt przyjemne, bo bardzo rzuca łódka i pomostem. Bezdomni przyzwyczaili się do tego, im to nie przeszkadza i nie szukają innych osłoniętych miejsc. Tym razem prognozy wiatrowe, wprawdzie sztormowe były z kierunku północnego i dlatego zostałem tu na trzy noce. Bezdomni sąsiedzi chyba myśleli, że mają nowego kolegę już zostanę z nimi do wiosny. Dodatkową zaletą tego miejsca są leśne dróżki do spacerowania, co bardzo uatrakcyjnia pobyt i dlatego nie spieszyłem się.
Wreszcie przyszedł czas, żeby wracać do domu. Niestety prognoza wiatrowa na Howe Sound była znowu sztormowa. Wiatr północny 25 do 35 węzłów. W głównym fiordzie dla mnie korzystny, bo z rufy, ale żeby tam dostać się miałem kilka mil pod wiatr. Koło południa miało wiać trochę mniej.
Okazało się, że w podmuchach było dużo więcej, ale żegluga była wspaniała.
Cztery Mile morskie na północ od tego miejsca, patrząc pod wiatr po otwartej wodzie, jest punkt obserwacji meteorologicznej Pam Rock. Później podano, że w tym czasie, kiedy ja tam płynąłem podmuchy były 36 węzłów.
To, co udało mi się sfotografować, to przechyl 44 stopnie a chwilami mogło być nawet więcej, bo na zredukowanym żaglu walczyłem o minięcie punktu zwrotnego na północno wschodnim cyplu Wyspy Bowen. Po minięciu trawersu tego punktu odpadłem i zaczęła się wspaniała żegluga pełnym wiatrem.
Nie trwało to wszystko zbyt długo, bo jak wypłynąłem z fiordu wiatr uspokoił się i do mojej mariny płynąłem już na silniku.
Rejs ten był bardzo ciekawy, pomimo, że w ciągu 10 dni przepłynąłem tylko około 80 Mm. Wypływając nie miałem konkretnego planu, ale żeby go uatrakcyjnić zdecydowałem na to, co w tytule tej relacji „szlakiem wspomnień”. Obecnie, wspomnienia te mają dodatkowe znaczenie, bo dzięki globalistom i ich nowemu porządkowi świata, to, co było już nigdy nie wróci tak jak w czeskim filmie „nikdy se nevrátí“.
Zobacz też rejsy noworoczne z poprzednich lat: https://jerzykusmider.com/tag/rejs-noworoczny/
Swietnie napisane i z przyjemnoscia sie czyta.
Dobrych wiatrow w 2021.
PolubieniePolubienie