Szalupa ratunkowa zwykle kojarzy się z ratowaniem życia na morzu i znajdowaniem bezpiecznego schronienia na lądzie. Dla mnie, moja „Varsovia” jest taką szalupą, ale w odwrotnym znaczeniu, bo do ratowania życia od lądowych ograniczeń, jakie zafundowali nam globaliści z ich „Nowym Porządkiem Świata”. Dlatego ratując się od nich, wypływam swoją „szalupą” na morze, żeby przetrwać te nienormalne czasy. Nie mogę podróżować za granicę, ale jak na razie w mojej pięknej Prowincji Kolumbii Brytyjskiej nad Pacyfikiem można poruszać się bez problemów.
W tej sytuacji, w tym roku spędziłem w rejsach po lokalnych wodach, w sumie już ponad dwa miesiące. Nie licząc nocy przespanych w marinie i dni spędzonych na pracach konserwacyjnych i modyfikacyjnych mojej „szalupy”. Więcej czytaj o tych rejsach: 2021.07. Letnie spotkania żeglarzy polonijnych z Vancouver. Rejs do Desolation Sound – JERZY KUŚMIDER podróże żeglarstwo Polonia (jerzykusmider.com) i
Po poprzednim trzytygodniowym rejsie do Desolation Sound znowu wypłynąłem, tym razem na rodzinny dwutygodniowy rejs do jednego z najpiękniejszych miejsc odwiedzanych przez żeglarzy vancouverskich. O Princess Louisa Inlet pisałem już wielokrotnie na moje stronie. Zapraszam do obejrzenia zdjęć, obejrzenia filmów i przeczytania relacji z moich wielu poprzednich rejsów: Princess Louisa Inlet – JERZY KUŚMIDER podróże żeglarstwo Polonia (jerzykusmider.com) Byłem tutaj, już nie pamiętam ile razy, zarówno latem jak i zimą, ale za każdym razem odkrywam i widzę coś innego i nowego.
Na pomoście, do którego cumują jachty żaglowe i motorowe można spotkać dużo różnych ciekawych ludzi, z którymi tematów do dyskusji nie brakuje.
Nasz rodak Henry z Surrey, trochę już słabo mówiący po polsku, bo z kolejnego pokolenia emigrantów, przypłynął wraz ze swoim wnuczkiem, bardzo nietypowym pojazdem jak na tutejsze zwyczaje. Na tym See-Doo przewieźli oni cały sprzęt campingowy i rozbili namiot na kilka nocy. Okazało się, że to dla niego nic w porównaniu to poprzednich wypraw tym pojazdem. Kilka lat temu przepłynął z Vancouver do Skagway na Alasce trasę ponad tysiąca Mil morskich skąd wrócił samolotem a jego See-Doo barką. Pływał też w Arktyce kanadyjskiej. Swój pojazd zawiózł wtedy lądem do rzeki Mackenzie, którą spłynął do Toktoyaktut i dalej pływał po Oceanie Arktycznym, aż do do granicy pola lodowego. Potem wrócił tą samą trasą. Mieliśmy dużo wspólnego do dyskusji, bo interesował się on moją wyprawą przez Northwest Passage. 2014.08 Wyprawa przez Northwest Passage – Przejście północno-zachodnie – JERZY KUŚMIDER podróże żeglarstwo Polonia (jerzykusmider.com)
Do Princess Louisa jedne łódki przypływają na krótko, często tylko na jedną noc, ale wiele stoi po kilka dni tak jak my. Dotrzeć tutaj można tylko wodą albo wodnosamolotem. Nie ma tutaj zasięgu telefonu i Internetu. Dlatego jest to wspaniałe miejsce do wypoczynku. Motorówki turystyczne i wodnosamoloty codziennie przywożą turystów, którzy chcą zobaczyć to wyjątkowo piękne miejsce. Robi się wtedy dość duży ruch przy wodospadzie i na pomoście. My wtedy, żeby nie robić dodatkowego tłoku, siedzimy na łódce i często rozmawiamy z turystami. Czasami zdarzają się nasi rodacy, którzy widząc nazwę jachtu i polską banderę pod salingiem zadają dużo pytań. W ten sposób poznajemy dużo ludzi.
Nie licząc podziwiania uroków tutejszej natury i możliwości spotkania ciekawych ludzi, można też zobaczyć coś, co nie miałem okazji widzieć wcześniej. Na przykład ceremonię ślubną.
Młoda para wraz z fotografem i weselnikami przyleciała wodnosamolotem.
W ślubnych strojach przeszli oni po długim pomoście pomiędzy zacumowanymi jachtami.
Na tle wodospadu, który jest tutaj główną atrakcją zrobili sesję zdjęciową.
Taka ceremonia na pewno na zawsze pozostanie w ich pamięci.
Widząc tą niecodzienną sytuację, ktoś z żeglarzy z zacumowanych jachtów zagrał młodej parze marsz weselny, a inni gratulowali.
Po tej krótkiej wizycie samolot z weselnikami odleciał i pozostał tylko szum wodospadu, tak bardzo charakterystyczny dla tego miejsca. Ku mojemu zdziwieniu, następnego dnia, pomimo że rozpadał się deszcz z niskich chmur bardzo ograniczających widoczność, znowu przyleciała następna para młoda.
Do wodospadu nowożeńcy musieli iść pod parasolami, żeby nie zamoczyć sukni i garnituru ślubnego oraz nie rozmyć makijażu.
Musieli też uważać, żeby nie poślizgnąć się na mokrych kamieniach urwistego strumienia wypływającego z wodospadu, bo do ślubnych strojów mieli też odpowiednie obuwie.
Pomimo deszczu padającego cały czas, oficjalna część ceremonii przed urzędnikiem stanu cywilnego odbyła się już bez parasoli. Pani urzędniczka czytała ze swojej za laminowanej w folię „ściągawki” odpowiednie formalne teksty.
Podpisanie dokumentów ślubnych, żeby deszcz nie rozmoczył podpisów, odbyło się już pod dachem w parkowym Macdonald Memoriał Lodge. Świadkiem zawarcia związku małżeńskiego był pilot tego samolotu. Prawdopodobnie, żeby ograniczyć ilość osób w samolocie.
Z rozmowy z pilotem dowiedziałem się, że teraz takich ślubów jest bardzo dużo, czasami prawie codziennie, tak jak przekonałem się osobiście. Dla nowożeńców jest to też pewną „szalupą ratunkową”, bo są duże ograniczenia w organizowaniu wesel. Poza tym nie każdemu pasuje ceremonia zamaskowanych par w urzędowych pomieszczeniach.
Następnego dnia wodospad pokazał, co może zrobić silny opad deszczu. Obok niego pojawiło się bardzo dużo innych wodospadów spływających z kilkuset metrowych pionowych skał.
Spadająca z wodospadu woda zamieniała się w pył wodny, który unosił się na dużą wysokość do góry. Przez kilka dni naszego pobytu wodospad zmieniał się nie do poznania. Jednego dnia kąpaliśmy się w leniwie płynącym strumieniu a innego dnia, niebezpiecznie było nawet zbliżać się do tego miejsca.
Uśmiechaliśmy się jak skipperzy motorówek przywożących turystów na godzinny pobyt, tłumaczyli w zależności od pogody. Jak było słońce i ładna pogoda mówili, że mają szczęście, bo często tutaj pada deszcz i jest bardzo mokro. Jak padał deszcz, to mówili, że mają szczęście, bo mogą zobaczyć naprawdę duży i okazały wodospad. To jest chyba domena wszystkich przewodników na całym świecie, żeby zadowolić turystów i żeby business się kręcił.
Tym razem, żeby nasz pobyt w Princess Louisa uatrakcyjnić, Ela kupiła kajak pompowany, na którym mogliśmy pływać po fiordzie.
W dawnych czasach trenowała ona wioślarstwo i nawet brała udział w licznych zawodach juniorów, ale wiosłowanie na mojej dinghy jakoś ją nie pociągało. Na kajaku czuje się znacznie lepiej i z zadowoleniem wiosłowała po gładkiej wodzie.
Ja również próbowałem takich atrakcji, ale pomimo wszystko wolę mój pompowany ponton, który zawsze wożę na „Varsovii”.
Wypoczynek z dala od globalistycznych restrykcji dobrze wpływa na zdrowie i samopoczucie, ale o moją „szalupę” również trzeba dbać, żeby służyła jak najdłużej.
Zawsze jest coś do zrobienia. Na przykład wejść na maszt, żeby zobaczyć z bliska, co ewentualnie trzeba poprawić. Tym razem wymieniłem zabezpieczenia ochraniaczy salingów.
Po kilku dniach stania przy pomoście obok wodospadu, na kolejną noc zacumowaliśmy do parkowej bojki przy wyspie MacDonald, Wysepka ta i duży zalesiony teren na stałym ladzie, też należy do Parku Prowincjonalnego Princess Lousia.
Droga spacerowa prowadząca przez ten las jest bardzo interesująca. Tutejsza przyroda jest bardzo wyjątkową, niespotykana w innych miejscach. Drzewa porośnięte charakterystycznym mchem wyglądają bardzo urzekająco.
Nad tym wszystkim czuwa „król” tych terenów, czyli miś brunatny. Wprawdzie ten na drzewie to dekoracja zrobiona przez kogoś dowcipnego, ale trzeba przyznać, że ciekawie wkomponowana jest w scenerię.
Wypływając z Princess Louisa Inlet, przepłynęliśmy cieśninę Malibu, w której są bardzo silne i niebezpieczne prądy i popłynęliśmy około 5 Mm do końca fiordu Jervis. Jest tam mały pomost wybudowany przez rząd federalny dla Indian z miejscowego rezerwatu. Indianie tam nie mieszkają na stałe i cumowanie przy takim odosobnionym pomoście było dobrym relaksem po dość intensywnym pobycie w Princess Louisa, gdzie kwitło życie towarzyskie.
Pomimo tej ciszy mieliśmy okazję zobaczyć akcję pościgową za kłusownikami. Na końcu tego fiordu jest ujście rzeki, w którą wpływają łososie na swoje tarło. Jest więc zakaz połowów. Wcześniej widzieliśmy motorówkę, która wpłynęła w tą rzekę. Po jakimś czasie inna motorówka zbliżała się do pomostu, przy którym cumowaliśmy. W pewnym momencie z rzeki wypłynęła z dużą prędkością ta pierwsza. W tym momencie ci z tej drugiej motorówki pokiwali nam przyjaźnie rękoma, bo pewnie nie wyglądaliśmy na wędkarzy i puścili się w pogoń za tamtą. Niewątpliwie był to patrol rządowego wydziału kontroli rybołówstwa. Nie wiem, jak zakończyła się ta akcja, ale pewnie ich dogonili.
Następnego dnia rano woda była gładka i cisza kłująca w uszy, ale w krótkim czasie rozwiał się silny wiatr i zrobiła się duża fala. Moja „Varsovia” zaczęła skakać na cumach i trzeba było szybko uciekać z tego miejsca.
Po drodze zobaczyłem nietypową łódkę jak na te rejony. Mała bezpokładowa żaglówka z ciekawym ożaglowaniem płynęła z wiatrem w przeciwnym kierunku. My z trudem wpłynęliśmy i zakotwiczyliśmy w małej zatoczce, żeby schować się przed bardzo silnym przeciwnym wiatrem i przeczekać do rana. Ku mojemu zdziwieniu, w niedługim czasie łódka ta wpłynęła też do tej zatoczki i zakotwiczyła niedaleko „Varsovii”. Obserwowałem tego ciekawego żeglarza, który siedział samotnie pod gołym niebem. Zapowiadał się deszcz, to założył on na bom przykrycie, ale jak chmury deszczowe przeszły, to zdjął je i całą noc spał pod gołym niebem. Następnego dnia rano, jak wiatr trochę osłabł, ten samotny żeglarz wypłynąłem za mną i płynął pod fale nawet szybciej niż ja, moją ciężką „Varsovią”. Z wcześniejszej rozmowy wiedziałem, że planuje on w ciągu jednego dnia dopłynąć znacznie dalej niż my, bo aż na Vancouver Island.
W Jervis Inlet pojawiły się nowe przeszkody nawigacyjne dla żeglarzy. Widać, że przemysł drzewny zaczyna się na nowo rozwijać. Duże powierzchnie wody zajmowane są przez business drwali. W jednym miejscu zobaczyłem olbrzymi dom mieszkalny na barce, a obok niego helikopter do komunikacji z cywilizacją. Niestety trzeba było omijać go dużym łukiem i nadkładać drogi. Zamiast w zagłębieniu w brzegu, ten business znajdował się na cyplu. W innych miejscach widziałem, nowo powstające, pływające po wodzie pale, ograniczające składy drewna, połączone są one łańcuchami i nie są zwykle oświetlone. Nawet w dzień na zburzonej wodzie, szczególnie pod słońce, takie zagrożenia nawigacyjne, są mało widoczne. Żegluga nocna w takich warunkach staje się bardzo niebezpieczna. Trzeba wtedy bardzo uważać.
Ze zdziwieniem obserwowałem też nowe zwyczaje. Drzewa wycinane w lesie, nie są obrabiane na lądzie, tylko zwalane są z całymi gałęziami do wody. Czy to jest ekologiczne? Mam wątpliwości. Może ktoś wytłumaczy mi, o co tu chodzi?
Kolejne dni w drodze do domu nie przyniosły żadnych specjalnie interesujących wydarzeń. Było to zwykłe rutynowe płynięcie. Po drodze odwiedziliśmy Pender Harbor , Secret Cove i Plumper Cove.

Zbliżał się długi wrześniowy weekend, czyli czas tradycyjnych spotkań vancouverskich żeglarzy polonijnych, które nazywamy: „Pożegnanie Lata”. Więcej o tych spotkaniach czytaj: Pożegnanie lata – JERZY KUŚMIDER podróże żeglarstwo Polonia (jerzykusmider.com) . Obecnie, między innymi w związku tzw. „plandemią”, spotkania te są bardziej symboliczne, tylko żeby zachować tradycje. Tym razem spotkanie zrobiliśmy w zatoce Port Graves na wyspie Gambier. Oprócz mojej żony Eli, syna Marka i mnie na „Varsovii”, podobnie jak rok temu przypłynął tylko Włodek z Haliną na „5 Shillings”, którzy kończyli swój dwutygodniowy rejs po Gulf Island, czyli po drugiej stronie Georgia Strait, w rejonie Wyspy Vancouver.
Dwa nasze jachty stanęły na kotwicy i w ten sposób celebrowaliśmy kończące się lato. Niestety pogoda nie dopisała, bo padał z przerwami deszcz.
Kiedy deszcz nie padał, siedzieliśmy w kokpicie „Varsovii”.
Jak się rozpadało to ucztowaliśmy wewnątrz „5 Shilings”.
Cały ten rejs trwał 16 dni i przepłynęliśmy tylko 217 Mil morskich. Rejs był całkowicie relaksowy z długimi postojami w ciekawych miejscach. Sierpień i początek września to okres znacznie chłodniejszy, niż poprzedni lipcowy rejs, ale było to miłe pożegnanie sezonu letniego. Teraz czas na szykowanie się do jesiennych i zimowych pływań, bo sezon w Vancouver trwa praktycznie przez cały rok i moją „szalupą ratunkową” muszę się ratować przed globalistycznymi restrykcjami.
Gratuluje wypraw i bardzo dziękuję za te i poprzednią relację.
Przez przypadek znalazłam w Internecie zeznania z przesłuchania marynarzy z polskiego statku, na którym w grudniu 1981 doszło w Vancouver do strajku. Ci, którzy w 1982 roku wrócili dostali wyroki. Fragment ich zeznań 2 lata temu opublikował IPN. Wklejam link poniżej, choć może Pan to zna. Stan wojenny – nieznana historia. IPN Gdańsk prezentuje unikatowe, niepublikowane wcześniej nagranie – Aktualności – Instytut Pamięci Narodowej – Gdańsk 1.09.2021 .
Pozdrawiam, Anna Reczyńska
PolubieniePolubienie
Dziekuijemy za super opis zeglowania, Lenka i Kazik.
PolubieniePolubienie
Super to wyglonda, mieszkam w tak ładnej prowincji I nie zdaje sobie sprawy z tego.
Slub w buszu… niezły pomysl. Bedzie Co wspiminac na stare lata.
Ten niedzwiedz wkomponowany w dzrzewo wyglonda fenomenalnie.
PolubieniePolubienie
Panie Kapitanie, dzisiaj opowiedział Pan o nowych,ciekawych i oryginalnych miejscach zaślubin. W Polsce też można wybrać inne miejsce zaslubin, niż USC. Mogą to być ulubione miejsca plenerowe, które młodożency wybrali dla upamietnienia tego wydarzenia lub ogrody działkowe, gdzie spotkali się z pierwszymi niewinnymi spojrzeniami. Nurkowie wybierali ekstremalny ślub pod wodą, strażacy – nie, nie w ogniu – chyba że w ogniu uczuć pan młody jechał wozem stażackim po swoją wybrankę. Pieknym wydaje się być ślub leśników, w którym
po leśnej przysiędze ćwierkają wszystkie ptaki na vivat młodej parze !!!
Zatem VIVAT VIVAT wszystkim parom na Szczęście !!!
PolubieniePolubienie