2024.01 – Dar es Salaam, Tanzania. NCL Cruise

Dar es Salaam był naszym drugim portem odwiedzonym w Tanzanii. Bardzo różniący się od Zanzibaru. Mieszka tu ponad sześć milionów ludzi. Jest to największe miasto we wschodniej Afryce i szóste w całej Afryce. Pomimo swojej wielkości, nie jest w stanie zaoferować dla turystów coś ciekawego, odróżniającego go od innych miejsc. Proponowane wycieczki ze statku oferowały tylko klasyczne przejazdy po mieście z odwiedzeniem marketu z przyprawami i rybami. Takich atrakcji widzieliśmy w tym rejsie już dużo. Nie ma tu żadnych historycznych zabytków i ikon charakteryzujących to miasto.

Miasto zostało założone przez Majida bin Saida, pierwszego sułtana Zanzibaru, w 1865 lub 1866 roku. Było głównym ośrodkiem administracyjnym i handlowym niemieckiej Afryki Wschodniej, Tanganiki i Tanzanii.

Lokalny zespół folklorystyczny witał wychodzących ze statku pasażerów, ale dalej nikt nie kierował gdzie iść i jak wyjść z portu.

Nie ma tu w porcie pasażerskiego terminalu i żadnej informacji turystycznej tak jak w innych odwiedzanych portach. Ludzie plątali się między dźwigami, widlakami i stertami różnych towarów.

Obok naszego statku stał statek, który przywiózł dużą ilość używanych samochodów, które właśnie rozładowywali. Samochody na własnych kołach wyjeżdżały z portu, co powodowało jeszcze większe zamieszanie na terminalu.

Po minięciu tego portowego bałaganu wyszliśmy za bramę portową, gdzie spodziewaliśmy się, że może tam załatwi się jakieś zwiedzanie. Myśleliśmy wynająć taksówkę i zdać się na sugestie kierowcy, który coś nam pokaże. Okazało się, że nawet taksówek nie ma przed bramą portową. We wszystkich odwiedzanych portach zawsze były tłumy różnych naganiaczy oferujących różne wycieczki a tutaj kompletnie nic. Trafiła się jedynie okazja na tzw. łebka. Po uzgodnieniu ceny i czasu ruszyliśmy w drogę. Kierowca, mówił po angielsku jako tako i zgodził się pokazać nam, co uważa za ciekawe w Dar es Salaam.

Zaczął od nowego dworca kolejowego, z którego był bardzo dumny. Porównywał go do starego, który wyglądał bardzo skromnie. Z innych ciekawszych obiektów jest nowy most o bardzo nietypowej konstrukcji. Już mieliśmy na niego wjechać, ale samochód zepsuł się na drodze, gdzie nie można było się zatrzymywać.

Kierowca zawołał przejeżdżających rowerzystów, którzy odstawili swoje rowery załadowane owocami i wspólnymi siłami pchali samochód ponad sto metrów, przecinając rondo itp. Ja z Elą siedzieliśmy w środku. Czuliśmy się jak w rykszy napędzanej ludzkimi mięśniami.

W ten sposób dopchali nas do prywatnego szpitala. Nam szpital nie był potrzebny, ale samochodowi tak, tylko „szpital” dla pojazdów. Sytuacja nie wyglądała dobrze, zastanawialiśmy się, co dalej robić, ale kierowca okazał się zaradny. Znalazł jakiegoś innego z rozpadającym się samochodem i powiedział, że kontynuacje podróży załatwi ten nowy. Skasował połowę uzgodnionej sumy, a resztę mieliśmy dopłacić temu nowemu po zakończeniu jazdy.

Zastanawialiśmy się, jak daleko może dowieść nas ten wrak z rozbitą szybą, ale zaryzykowaliśmy, bo czasu do odpłynięcia statku było dużo.

Nowy kierowca prawie nie mówił po angielsku i pewnie nie miał praktyki w wożeniu turystów. Pokazał nam to, co jego najbardziej interesowało, czyli Szpital Narodowy.

Trzeba przyznać, że szpital ten robi wrażenie. Jest położony na olbrzymim terenie. Oddzielne pawilony dla różnych specjalizacji i specjalny oddział dla pacjentów międzynarodowych i VIP. Ten pawilon, w odróżnieniu od innych, był ogrodzony wysokim żelaznym parkanem. Wśród tych wszystkich pawilonów najbardziej okazały wydawał się budynek kostnicy.

Dużo ulic w starszej części miasta w pobliżu portu nie ma utwardzonej nawierzchni. Można sobie wyobrazić, jak one wyglądają podczas ulewnych deszczy tropikalnych.

Żeby zbyt dużo nie trzeba było sobie wyobrażać, kierowca przewiózł nas po powybijanych drogach z dziurami i kałużami. To był dla nas taki lokalny folklor.

Handel uliczny ze straganów na kołach rowerowych chyba jest praktyczny, bo łączy w jedną całość: transport, rozkładanie, składanie niesprzedanego towaru i powrót do domu.

Dalej pojechaliśmy zatłoczonymi uliczkami handlowymi.

Noszenie zakupów na głowie jest tutaj bardzo popularne, ale „mniej tradycyjne” kobiety noszą je w rekach.

Noszenie dzieci też jest tutaj egzotyczny, Wygląda trochę inaczej niż u nas w Kanadzie

Folklor handlu ulicznego jest tu bardzo podobny do innych miejsc w krajach Trzeciego Świata.

We wszystkich odwiedzanych miejscach w tej podróży zwracałem uwagę na cenę benzyny na stacjach paliwowych i przeliczałem ją na nasze kanadyjskie dolary. Wszędzie niezależnie od zasobności danego kraju, ceny wahały się około dwóch dolarów za litr.

Patrząc na te ceny paliwa, w biedniejszych krajach trudno dziwić się, że transport w dużej mierze opiera się na wykorzystaniu siły mięśni ludzkich.

Po obejrzeniu starszej i biedniejszej dzielnicy Dar es Salaam wjechaliśmy na Most Nyerere, nieoficjalnie znany również jako most Kigamboni. Ma on 680 metrów długości i wybudowany został w roku 2016. Zwróciłem uwagę na jego bardzo ciekawą konstrukcję architektoniczną.

Po przejechaniu tego mostu zobaczyliśmy trochę inny świat.

W tym rejonie była dzielnica hoteli lepszej kategorii.

a

Szerokie asfaltowe ulicy, bez powybijanych dziur z kałużami i zadbane wysokie budynki. Mieliśmy okazje porównać kontrasty afrykańskiej metropolii.

Domy i businessy lepszej klasy wszystkie za wysokimi parkanami tzw. „Gated community”.

Na przykład przed Ambasadą Danii był wysoki parkan z kilkoma rzędami drutów kolczastych pod napięciem.

To był ostatni w tym rejsie port stałego kontynentu afrykańskiego. Według mojej oceny najmniej ciekawy w tej podróży. Następny port na kursie to wyspa Madagaskar.

Zobacz relacje z innych portów odwiedzonych w tym rejsie:

Dodaj komentarz